poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rozdział 3: Każdy postąpiłby tak samo.


Moje Księżniczki!
Rodział numer 3. miałam dodać w niedzielę późnym wieczorem, żeby móc się z Wami podzielić moimi przeżyciami związanymi z finałem Igrzysk Olimpijskich. Liczyłam jednak, że znajdą się w nim Polacy, ale niestety przeliczyłam się. Postanowiłam więc, że notka pojawi się nieco później, kiedy te niekoniecznie pozytywne emocje już opadną. Mimo wszystko, kocham naszych Siatkarzy całym serduszkiem, jestem z Nimi na dobre i na złe, wzruszam się, widząc Ich nieziemską grę i mając świadomość, że to właśnie te piękne, uzdolnione osóbki reprezentują Polskę. KOCHAM WAS, CHŁOPAKI!
Postanowiłam też przenieść swojego bloga na tę stronkę, ponieważ tutaj jakoś lepiej się czuję. No i raz jeszcze muszę podziękować mojej najukochańszej Kill, która ZNOWU przygotowała dla mnie ten przecudowny szablon. Jesteś tak niesamowita, Dziewczyno, że po prostu brakuje mi słów, żeby opisać to, jak bardzo Cię podziwiam.
D z i ę k u j ę  to chyba jedyne, co mogę Ci powiedzieć.  
P.S.: Przyjemnej lektury i bardzo dziękuję, że jesteście.


„Bo ten Żygadło nas nie rozpieszcza... Czasem przyspiesza, czasem podwiesza...”
Bartosz Kurek [piosenka dotycząca Łukasza Żygadło]


Rozdział 3: Każdy postąpiłby tak samo.
- Już wróciłem! - w przedpokoju rozległ się nagle męski głos, który poprzedziło głośne trzaśnięcie drzwiami. Na ten dźwięk poruszyłam gwałtowanie ramionami, bowiem najzwyczajniej w świecie zaskoczył mnie. Po całym ciele przeszedł mnie jakiś dziwny dreszcz i nie do końca wiedziałam, czym on był powodowany.
Były trzy możliwości.
Po pierwsze: najprawdopodobniej wrócił owy domniemany dorosły, na którego przecież cały czas czekaliśmy, a konfrontacja z nim jakoś mi się nie uśmiechała.
Druga opcja: moje minuty w tym domu były policzone, a widmo nocy pod gołym niebem zbliżało się na niebezpieczną odległość.
No i jeszcze ostatnia ewentualność: owy tajemniczy głos wydawał mi się znajomy. Nie mam pojęcia, gdzie go słyszałam, ale dałabym sobie rękę uciąć, że gdzieś już na pewno obił mi się o uszy.
Przez chwilę panowała cisza, którą przerywały jedynie odgłosy butów lądujących na podłodze oraz trzaskanie szafy.
- Kuba? - gdy mężczyzna zbliżał się do salonu, wywołał imię mojego towarzysza, jakby zaniepokojony brakiem reakcji z jego strony. Z każdym krokiem nieznajomego w naszym kierunku czułam jak ogarnia mnie coraz dziwniejsze wrażenie deja vu.
Po chwili z półmroku wyłoniła się oczekiwana postać. Uniosłam z obawą głowę, a kiedy w końcu moje oczy zatrzymały się na przybyłym mężczyźnie, pomyślałam, że ktoś tam na górze nieźle się bawi moim kosztem. I bynajmniej mi się to nie podobało.
Facet, a właściwie to wypadałoby powiedzieć - chłopak, który przed chwilą uraczył nas swoją obecnością, był bardzo wysoki - to było moje pierwsze spostrzeżenie. Dopiero po kilku sekundach udało mi się dostrzec nieco więcej szczegółów. Miał ciemne, krótko ścięte włosy, które odwracały uwagę od jego, nieco za dużych uszów. Delikatnie uniesiona i potargana grzywka dodawła mu uroku. Jego twarz zdobiło kilka niedoskonałości w postaci wciąż jeszcze młodzieńczego trądziku, połączonego z kilkudniowym zarostem, który za to znacznie postarzał nieznajomego. Patrząc na niego, zdałam sobie jednak sprawę, że przecież nie każda szrama szpeci. Mimo wszystko, tym, co najbardziej przykłuwało mój wzrok w jego wyglądzie, były oczy - duże i niebieskie jak jakieś lazurowe wybrzeże, w których zapewne tonęły spojrzenia dziewcząt. Pięknymi wydawały się też być jego koralowe usta - choć równie duże i uwydatnione, to jednak mające w sobie dozę wdzięku i subtelności. A za nimi ukrywały się dwa rzędy równiutkich i białych zębów, które z powodzeniem mogłyby reklamować wysokiej jakości pastę do zębów. Klatkę piersiową miał okrytą prostą, szarą koszulką bez zbędnych nadruków, jednak w jego przypadku nieważne było to, co znajdowało się na niej, lecz pod nią - jakkolwiek dziwnie by to teraz nie zabrzmiało. Po prostu trudno byłoby mi wyobrazić sobie lepiej wyrzeźbioną sylwetkę u chłopaka. Jego T-shirt aż napinał się od mięśni, a ramiona wydawały się być niebotycznie silne i zapewniające bezpieczeństwo, podczas spacerów w ciemny uliczkach. Całość tego osobnika wieńczyły niezwykle zgrabne łydki, które z łatwością można było wychwycić, ponieważ czarne spodenki w kratkę sięgały tylko do kolan.
I pewnie nawet ucieszyłabym się na widok TAKIEGO chłopaka, który może nie był jakoś szalenie przystojny, ale miał w sobie ‘to coś’, czego do końca nie potrafiłam zidentyfikować, gdyby nie zaistniałe okoliczności. I wcale nie mam tu na myśli faktu, że przypadkowo spotkany w parku dzieciak, który najwyraźniej musi być w jakiś sposób z nim spokrewniony, zaproponował mi przed chwilą jakże zaszczytne stanowisko własnej niani, ale coś znacznie gorszego. A mianowicie - zdałam sobie sprawę, że to właśnie owy nieznajomy uratował mi dzisiaj życie, wyciągając mnie spod kół nadjeżdżającego samochodu. Wtedy byłam na niego wściekła, ale teraz było mi wstyd, że naskoczyłam na niego tylko, dlatego, że mi pomógł.
W tym momencie chciałam uciec, zapaść się pod ziemię, wejść w posiadanie czapki niewidki czy innego specyfiku, który sprawiłby, że stanę się niewidoczna.
Niestety, na to nie miałam, co liczyć.
- Kuba, co tu się dzieje? - po chwili drażniącej ucho ciszy Brunet wydobył z siebie naprawdę przyjemny i piękny głos. Jednak mimo jego atutów, nie poczułam się lepiej - Gdzie jest pani Ludmiła? - zadał kolejne pytanie, wpatrując się surowym wzrokiem w małego chłopca, siedzącego na kanapie.
Było mi to w sumie nawet na rękę, że to nie mnie ‘terroryzuje’ swoim przesłuchaniem. Jednakże moja pseudo radość nie trwała długo.
- Czekaj, czekaj - zwrócił się w moją stronę, jakby nagle dostrzegł, że od kilku minut stoję niemal wryta w podłogę, niepewna jego następnego ruchu - Czy my się już gdzieś nie widzieliśmy? No tak, to przecież pani ‘nie pomagaj mi’.
Jego słowa mnie zabolały. A może nawet nie sama ich treść, ale sposób, w jaki je wypowiedział.
Ironia? Sarkazm? Pogarda?
Chyba jednak mieszanka tych wszystkich trzech składników. Składników, które bardzo uderzyły w moje serce.
- Czy ktoś będzie łaskaw wyjaśnić mi w końcu, co tu się u licha dzieje? - tak, to na pewno była mieszanka szczypty ironii, sarkazmu i pogardy z dużą garścią złości i niecierpliwości.
Przez chwilę znów zapanowała tak okropna cisza, że słowa Bruneta niemal zawisły w powietrzu. Miałam wrażenie, że słyszę bicie własnego serca.
No dobra, pomyślałam, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. W końcu nic takiego się nie stało, więc nie ma się czego obawiać - pocieszyłam się w duchu.
Nabrałam powietrza głębokim oddechem, po czym podjęłam rozmowę:
- Nie ma powodu do tego, żeby się denerwować - zaczęłam od próby uspokojenia wyraźnie zdezorientowanego chłopaka - Po prostu spotkałam małego w parku, chodził sam, bez opieki, więc kiedy poprosił mnie, żebym odprowadziła go do domu, nie mogłam mu odmówić. Twierdził, że uciekł swojej niani. Potem bał się zostać sam, dlatego czekałam z nim, aż przyjdzie ktoś dorosły. A skoro pan już jest, to ja znikam - zakończyłam, ruszając z miejsca. Spjrzałam z niepokojem w stronę okna, za którym w pełnej swej okazałości rozciągała się już noc. Bałam się wyjść na zewnątrz, ale nie miałam innego wyjścia.
- Zaraz, zaraz, nie tak prędko - Brunet zatrzymał mnie, kiedy przechodziłam obok niego. Złapał moje ramię swoją silną dłonią, co sprawiło, że machinalnie się zatrzymałam - Nie sądzisz chyba, że pozwolę ci teraz tak po prostu odejść? Musimy pogadać - stwierdził bardzo nieprzyjemnym tonem, puścił jednak moją rękę, co z kolei bardzo mi ulżyło - Ale to za chwilę. Najpierw my musimy sobie coś wyjaśnić - zwrócił się do Kubusia.
Ściągnął torbę treningową z ramienia, kładąc ją na podłodze, a sam przykucając przed kanapą, na której siedział mały chłopaczek.
- Młody, jak się umawialiśmy? Przecież wiesz, że nie możesz uciekać opiekunce, kiedy tylko ci się podoba. Jeśli jej nie lubiłeś, wystarczyło przyjść do mnie i mi o tym powiedzieć. Razem coś byśmy wymyślili. Obiecałem rodzicom, że się tobą zajmę, ale jak tak dalej będziesz się zachowywał, to chyba jednak się pożegnamy i wrócisz do Londynu. Bardzo bym tego nie chciał, ale nie dajesz mi wyboru. Mam nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. Rozumiemy się? - Brunet wygłosił swoją mowę, zachowując się przy tym jak groźny i surowy ojciec. Kuba natomiast wpatrywał się w jego błękitne oczy i wyglądało na to, że tym razem naprawdę uważnie słucha. Od razu można było zauważyć, że może nawet boi się człowieka, który do niego przemawiał, starał się jednak być bardzo dzielnym.
Mimo wszystko była to uroczca scena, pomyślałam. Mały i duży.
W domu dziecka miałam okazję widzieć, jak bliscy ludzie wspierają się wzajemnie. Niestety, rzadko można było spotkać osoby ze sobą spokrewnione. Rozłąki były tam na porządku dziennym, a co za tym idzie - łzy, smutek i pustka...
- No, a teraz zmykaj do łazienki, a potem spać. Pogadamy jutro - Brunet podnosząc się, potargał sprawnym ruchem ręki fryzurę Kuby. Po jego ostrym tonie nie było już ani śladu.
Młody wstał z kanapy i grzecznie, bez żadnego marudzenia powędrował w kierunku drewnianych schodów prowadzących na piętro. Zastanawiające było to, jak łatwo przybyły niedawno mężczyzna wpłynął na chłopca, który jeszcze przed chwilą był taki gadatliwy i uśmiechnięty.
Kiedy Kuba znalazł się na trzecim stopniu schodów, trzymjąc się srebrnej poręczy, odwrócił się delikatnie na pięcie.
- Bartek - zwrócił się najwyraźniej do Bruneta, którego imienia do tej pory przecież nie znałam, a następnie kiwnięciem prawej dłoni przywołał go do siebie. Gdy ten podszedł do niego i stanął na panelach, przechylił przez obręcz głowę, której oczy i tak patrzyły na małego z góry.
Ponownie uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam, jak Kuba łapie swoimi malutkimi rączkami jego głowę, a następnie nachyla się, aby powiedzieć mu coś na ucho. Młody tkwił w przekonaniu, że do mnie nic nie dociera, a on sam mówi na tyle cicho, że z trudem słyszy go nawet wysoki Brunet. Oczywiście, wszystkie jego słowa słyszałam doskonale, jednak nie wyprowadzałam go z błędu - był zbyt zaaferowany tym, co przekazywał Bartkowi.
- Ona jest bardzo fajna - szeptał - Chcę, żeby była moją nową nianią - zakończył, zostawiając uroczystego całusa na policzku swego rozmówcy.
Po jego słowach, po raz pierwszy tego wieczora zobaczyłam na ustach Bruneta naprawdę szczery, promienny uśmiech.
- Spać, młody! - rzucił. Jednak na jego twarzy malowały się już zgoła inne emocje.
Rozbawienie. Radość. Rozluźnienie.
I ja poczułam się lepiej, uraczona takim widokiem.
Gdy po chwili na piętrze trzasnęły drzwi, zrozumiałam jednak, że właśnie przyszedł czas na moją konfrontację z Brunetem.
- Jak masz na imię? - zapytał, a ja wyczułam w tych słowach dozę nieśmiałości.
- Hania - wyszeptałam, ale kiedy zorientowałam się, że to, co powiedziałm, nie dotarło do niego, powtórzyłam znacznie głośniej - Mam na imię Hania.
- A ja jestem Bartosz - odpowiedział, ruszając w kieunku kuchni - Bartosz Kurek - dodał - No, ale to już chyba wiesz - słyszałam jego słowa, kiedy już zniknął z pola mojego widzenia.
- To znczy domyśliłam się, kiedy Kuba nazwał cię Bartkiem - wyjaśniłam, ciągle stojąc na środku salonu i nie bardzo wiedząc, co dalej ze sobą zrobić.
- Naprawdę nigdy wcześniej nie słyszałaś mojego nazwiska? - Brunet wychylił głowę zza drzwi kuchni. W jego głosie wyczułam jakiś rodzaj samouwielbienia tak, jakby każdy chciał się właśnie tak nazywać.
- Nie... - oznajmiłam bez ogródek, ale po chwili zorientowała się, że skoro on sam jest tak bardzo przekonany o swojej popularności, to naprawdę musi być kimś znanym, może ważnym. Żeby już do końca się nie skompromitować, zapytałam niewinnie - A powinnam?
Mój rozmówca jednak nie odpowiedział. Jedyne, co usłyszałam, to przytłumiony śmiech, jakby rozbawiły go moje słowa, ale nie chciał tego okazać.
Nie rozumiałam tego człowieka, za nic w świecie nie potrafiłam go rozgryźć. Z jednej strony rozstawia po kątach małego Kubusia, a z drugiej strony stara się być wyluzowany i zabawny.
- Napijesz się czegoś? - odezwał się po raz kolejny przy akompaniamencie lejącej się do elektrycznego czajnika wody oraz stukających o siebie kubków - Może być herbata?
- Pewnie - odparłam nieśmiało, kiedy stanęłam na progu jednych z dwojga drzwi, prwadzących do niewielkiej kuchni.
- Jaką wybierasz: zieloną, miętową, brzoskwiniową, truskawkową, pomarańczową czy...? - wymieniał.
- Myślę, że truskawkowa będzie w porządku - przerwałam mu, nie mając ochoty wysłuchiwać kolejnych rodzajów trunków, bo i tak nie miałam pojęcia, jak który z nich w rzeczywistości smakuje.
- Dobry wybór - pochwalił mój gust, strzelając jednocześnie palcami na znak uznania.
Przez chwilę stałam, patrząc na jego kolejne ruchy. Wrzucając małe torebki z herbatą do ślicznych kubeczków, ozdobionych różnej wielkości kwiatuszkami, a potem zalewając je wodą, gwizdał sobie pod nosem, a każde jego podejście do szafki kończyło się obrotem na pięcie.
W ogóle nie krępowała go moja obecność. No, a przynajmniej jego zachowanie na to nie wskazywało. Jeżeli nawet był nieco spięty, to doskonale się maskował.
Uśmiechnęłam się sama do siebie.
Zauważyłam, że tego wieczora coraz częściej moje usta składały się w delikatny uśmiech.
- To, co? Może wyjdziemy na taras? - zapytał Brunet, przerywając moje rozważania. Było to jednak pytanie z serii grzecznościowych. Tzn. chłopak nawet nie czekał na moją odpowiedź. Podnosząc kubki z blatu kuchennego, ruszył w stronę drzwi balkonowych, prowadzących na zewnątrz. Z trudem udało mu się je otworzyć, gdyż ręce miał zajęte naczyniami z herbatą, jednak już po chwili znaleźliśmy się na dworze.
Po porannym deszczu nie było już ani śladu i pogoda znacznie się poprawiła. Spojrzałam na zegarek - dochodziła godzina 22. Nad ziemią rozciągała się granatowa połać, którą zdobiły niewielkie złociste gwiazdy, przyćmione blaskiem księżyca. Zeszłam po trzech stopniach schodków, wyłożonych brązowymi płytkami, zdając sobie sprawę, że miejsce, do jakiego trafiłam jest wyjątkowe.
Zwykłe, ale wyjątkowe.
Dom otoczały wyłożone kostką chodniki, między którymi biegły rządki zasianej, zielonej trawy. Na wprost mieszkania znajdowało się boisko do siatkówki, a tuż za nim jakieś budynki gospodarcze, prawdopodobnie garaże, których ściany również pokrywał żółty odcień.
Usiadłam na niskiej, kilkuosobowej huśtawce, obok ciemno zielonego stolika. Przysunęłam nogi do klatki piersiowej, przymknęłam oczy i starałam się uważnie wsłuchać w odgłosy wydawane przez świerszcze.
Przez kilkanaście sekund byłam sama, bowiem Bartek wrócił do domu, aby przynieść cukier. Było ta najpiękniejsze parę minut, jakie przeżyłam tego dnia. Ale noc przecież jescze taka młoda...
- Słodzisz? - zapytał, siadając obok mnie. Był na tyle wysoki, że gdy wyciągął nogi przed siebie, zaplatając je na łydkach, pomyślałam, że jego dolne kończyny są wyższe niż ja cała.
Poczułam jednak w tym momencie coś dziwnego. Choć właściwie nie wiem, czy można powiedzieć, że to było dziwne - raczej niespotykane. Otóż, po raz pierwszy w życiu zwróciłam uwagę na zapach chłopaka. Trudno było bowiem nie zauważyć tego, że Brunet pachniał jakby lawendą z nutą magnoli zatopionej w maśle shea i olejku kokosowym. To nienormalne, że wychwycam takie szczegóły, wiem. Ale wokół mojego rozmówcy unosiła się niemal zauważalna woń, która spowodowała, że na chwilę zamarłam.
- Nie, dziękuję - odpowiedziałam, wyrwana ze świata marzeń i spokoju.
- A ja owszem - odparł, po czym dosypał hojną ręką krystalicznych granulek do swojego kubka. Następnie cukiernica wylądowała na pobliskim stoliku, a Brunet przysunął naczynie z herbatą do ust, pozbawiając je połowy zawartości, nie zważając w ogóle na fakt, że napój był przecież gorący.
Wiedziałam, że wypadałoby jakoś zacząć romowę. Rozmowę nieuniknioną, choć jak dla dla mnie zupełnie bezsensowną. Nie rozumiałam bowiem jaki cel ma mieć ta wymiana zdań. Przyprowadziłam małego do domu i tyle. Dla mnie sprawa była jasna i definitywanie zakończona. A ja naprawdę nie miałam ochoty na zgadywanki pod tytułem: „Co chodzi po głowie nieznajomemu?”.
Tytuł beznadziejny, wiem. Ale po prostu staram się dopasować słowa do zaistniałej sytuacji, która jest co najmniej dziwna.
- Ładny mamy dziś wieczór - Brunet odezwał się pierwszy.
- Ładny - odpowiedziałam zdawkowo, upijając łyk truskawkowej herbaty. Pierwszy raz taką piłam i musiałam przyznać, że była naprawdę dobra. Poczułam bowiem słodki smak owoców, połączony z dozą goryczy - Ale czy ty naprawdę chcesz rozmawiać o pogodzie? - dodałam zdziwiona, w dalszym ciągu nie rozumiejąc, w jakim celu tu jeszcze siedzę.
- Nie. Oczywiście, że nie. Ale chciałem jakoś zacząć, bo nie jestem zbyt dobry w takich ‘mądrych’ pogadankach - wyjaśnił ze stoickim spokojem, wpatrując się w jakiś martwy punkt, znajdujący się przed nim.
- Jeśli mam być szczera, to nie bardzo widzę sens tej rozmowy - odparłam.
- Chyba powinienem ci podziękować, nie sądzisz? - Bartek odpowiedział pytaniem, odwracając twarz w moją stronę.
- Ty mnie? Ale za co?
- No, jak to za co? Przyprowadziłaś przecież Kubę do domu. Gdyby nie ty, mogłoby się wydarzyć coś naprawdę okropnego. Aż na samą myśl o tym mam ciarki na plecach - Brunet roztoczył przede mną swoją czarną wizję, co mnie jednak trochę rozbawiło.
- Nie przesadzaj. Przecież każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo, a w ostateczności młody poradziłby sobie sam. To bardzo bystry chłopak.
- Tak, masz rację, Kuba jest dość rozgarniętym dzieciakiem, ale on ma dopiero 9 lat, więc w kryzysowej sytuacji, mógłby sobie nie dać rady - i tutaj właśnie musiałam się zgodzić z moim rozmówcą.
- Bardzo się o niego troszczysz - zauważyłam z uznaniem - To twój syn? - palnęłam, jak zwykle bezsensu.
- Co, proszę? - Brunet niemal zachłysnął się herbatą - Broń mnie, Panie Boże - dodał z rozbawieniem - Kuba jest moim bratem.
- O matko, przepraszam - po raz kolejny tego wieczora miałam ochotę zapaść się pod ziemię - Jak zawsze plotę trzy po trzy.
- To ja wyglądam na tyle staro, że wzięłaś mnie za ojca tego urwisa? - Bartek najwyraźniej nie zwrócił najmniejszej uwagi na moje ostatnie słowa, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Oj, no, przepraszam - odparłam, nieco zniecierpliwiona jego wydłużającą się drwiną z mojej gafy, kładąc szczególny nacisk na słowo przepraszam.
- Zaraz się dowiem, że za czasów mojego dzieciństwa po ulicach latały dinozaury, a Warszawa była okupowana.
- Ok, naprawdę dałeś mi już dość wyraźnie do zrozumienia, że to, co powiedziałam, było nie na miejscu, ale może już wystarczy tych żartów, co?
- No dobra, wybacz - zakończył, tłumiąc swój śmiech.
- Wybaczam, bo sama jestem ci winna podziękowania i jednocześnie przeprosiny.
- Nie rozumiem - odparł, jakby faktycznie nieco zdezorientowany.
- Pomogłeś mi dzisiaj. Można powiedzieć, że uratowałeś mi życie, a ja zachowałam się jak ostatnia kretynka, naskakując na ciebie bez powodu.
- Pozwól, że zacytuję twoje słowa: przecież każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo. Poza tym, jak to mi wykrzyczałaś prosto w twarz: spełniłem dobry uczynek - przypomniał moje zachowanie, co nie do końca mnie ucieszyło, bo naprawdę było ono dzisiejszego poranka co najmniej dziwne.
- Problem polega na tym, że dobro to pojęcie względne - odpowiedziałam nieco opryskliwie.
- Życie jest chyba najwyższym dobrem - zauważył.
- Zależy dla kogo - rzucałam raz za razem lakoniczne wypowiedzi.
- Teraz brzmisz trochę jak jakaś desperatka, która chce skoczyć z mostu - Brunet uśmiechnął się pod nosem.
Nawet nie zdwał sobie sprawy z tego, jak bardzo jego uwaga była trafna. Przecież nie każdy musi chodzić z przylepionym uśmiechem do twarzy, szczególnie, gdy się nie ma do tego najmniejszego powodu. A ja bynajmniej go nie miałam, bo moje życie dalekie było od ideału.
Kiedy więc Brunet zauważył moje nieco pochmurne oblicze, zrozumiał, że jego komentarz był zbędny.
- Wiesz, co powiedział mi młody? - na szczęście teraz się zrehabilitował, zmieniając temat.
- Chyba się domyślam - odpowiedziałam, witając uśmiech powracający na moje usta na samą myśl o Kubie - Po prostu trudno było nie słyszeć jego szeptów - dodałam.
- Więc jak będzie? - mój rozmówca posłał mi pytające spojrzenie.
- Ale o co chodzi? - w tym momencie poczułam się naprawdę zdezorientowana.
- No, czy się zgadzasz?
- Przepraszam cię, ale w dalszym ciągu nie rozumiem.
- A co tu jest do rozumienia? - rzucił Brunet nieco obcesowo - Albo chcesz być opiekunką Kuby, albo nie. Proste.
- Mówisz poważnie? - zapytałam, ale czułam, że gdyby nawet nie padło to pytanie, to mój wyraz twarzy w tym momencie mówił sam za siebie. Wyglądałam bowiem, jakbym co najmniej wygrała milion w totka. Kiedy kilkanaście minut temu rozmawiałam z Kubą, traktowałam to zdarzenie w kategoriach dobrej zabawy. Jak się okazało można to było nazwać ‘rozmową kwalifikacyjną’. Jednak nigdy w życiu nie pomyślałabym, że mógłby ją przeprowadzić główny zainteresowany, czyli 9-letni chłopiec. Choć na dobrą sprawę było to nawet logiczne.
- Nie żartowałbym w tym temacie, wierz mi - Bartek zapewnił mnie poważnym tonem - Pani Ludmiła, ta, której młody uciekł w parku, była już trzecią opiekunką w tym tygodniu. Czasem naprawdę nie mam już do niego siły - zakończył z dozą smutku w głosie. Muszę przyznać, że nawet zrobiło mi się go żal.
- Mogę o coś zapytać? - odezwałam się nieśmiało.
- Zależy o co - odparł, upijając ostatni łyk herbaty ze swojego kubka.
- Ty bardzo dbasz o Kubę, martwisz się o niego, najwyraźniej ci na nim zależy, ale... - tu zatrzymałam się na chwilę. Nabrałam powietrza głębokim oddechem, odwaracając twarz w stronę swojego rozmówcy - Ale gdzie są wasi rodzice?
- Wiem, że dla ciebie może to wyglądać dziwnie...
- Nie - przerwała mu nagle i nawet troszkę mimo woli - Nie, dziwnie. Powiedziałabym raczej, że... normalnie.
- No więc, nasi rodzice pracują w Anglii od początku wakacji. Kuba był tam z nimi przez jakiś czas, ale trudno mu się było zaaklimatyzować. Rozumiesz, nie znał języka, nie miał tam znajomych, a mama i tata całymi dniami byli poza domem. Więc doszliśmy wspólnie do wniosku, że wróci do Polski i przynajmniej do końca sierpnia zostanie u mnie. Tyle tylko, że mnie bardzo często nie ma w domu, ciągle pracuję, dlatego potrzebna jest opiekunka. Ot, taka prozaiczna historia - wyjaśnił mi jasno i rzeczowo całą sytuację Brunet. Zdziwiłam się nawet, że ufa mi na tyle, żeby wtajemniczać mnie w swoje rodzinne sprawy, choć przecież wcale mnie nie znał. Przez moment zapomniałam wręcz o swoich własnych problemach.
- Więc, jak będzie? - zapytał po chwili milczenia tak, jakby chciał, aby jego słowa zawisły w powietrzu między nami.
- Bartek, nawet nie wiesz, jak bardzo mnie zaskoczyłeś tą propozycją. Właściwie, to jest ona najlepszym, co mnie spotkało dzisiejszego dnia. Okropnego dnia - poprawiłam się - Ale... - nie dokończyłam, bo Brunet mi przerwał.
- Ale się nie zgadzasz, prawda? Ok, w sumie to nawet cię rozumiem. Masz teraz wakacje, chcesz odpocząć, poza tym twoi rodzice mogą się nie zgodzić.
- Nie, to absolutnie nie o to chodzi - zaprotestowałam, po czym podniosłam się z miejsca. Odwróciłam się plecami do mojego rozmówcy i choć wiedziałam, że było to bardzo niegrzeczne zachowanie, to jednak nie miało ono dla mnie najmniejszego znaczenia wobec łez, które cisnęły mi się teraz do oczu, a których nie chciałam nikomu pokazywać - Moi rodzice nie będą mieć nic przeciwko temu, bo... bo ja nie mam rodziców. Nie mam rodziców, nie mam przyjaciół, nie mam pieniędzy, nie mam się nawet, gdzie podziać.
- Nie rozumiem - usłyszałam piękny, lecz nieco zdziwiony głos chłopaka.
- Bo nie możesz rozumieć. Twoje życie jest zupełnie inne, a moje... no cóż, moje mnie nie rozpieszcza.
- Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma - wyszeptał pod nosem obojętnym tonem, jednak ja zdołałam to usłyszeć.
- Chyba się nie dogadamy - odwdzięczyłam się równie opryskliwą odpowiedzią. Podeszłam ponownie do huśtawki, ale nie zamierzałam siadać. Podniosłam torbę, która leżała na wybrukowanej powierzchni.
- Dlaczego reagujesz tak nerwowo? - Brunet zerwał się z miejsca niemal gwałtownie - Zaczekaj - złapał moją dłoń, kiedy sięgnęłam po torbę.
Gdy uniosłam głowę do góry, zobaczyłam przed sobą duże, piękne, błękitne oczy.
Zawstydziłam się.
Cofnęłam dłoń do tyłu.
- Bartek, ja naprawdę dziękuję ci za dobre chęci, ale zrozum, praca dla mnie, to nie może być zwykłe osiem godzin i dziękujemy. Ja potrzebuję też jakiegoś noclegu, bo dziś rano opuściłam dom dziecka, nie mam dokąd wrócić, więc...
- Więc ja ci proponuję pracę. I jeśli tylko chcesz, możesz zająć jeden pokój w moim domu, bo będziesz potrzebna Kubie nie tylko przez kilka godzin w ciągu dnia. Przekonasz się sama, że nasze życie wcale nie jest takie idealne.
- Dlaczego ty mi tak ufasz? - zapytałam Bruneta, bo dziwiło mnie to, z jaką łatwością chciał mi powierzyć opiekę nad swoim bartem i pozwolić mi wejść do swojego życia.
- Przecież tu nie chodzi o ciebie, a na pewno nie tylko o ciebie. Dla mnie liczy się przede wszystkim Kuba, a on bardzo cię polubił. Poza tym, gdybym zatrudnił osobę z jakiejś agencji opiekunek, to czy ktoś da mi gwarancję, że ona jest uczciwa? No chyba nie - Bartek roztoczył przede mną całą listę argumnetów - Więc jak? - zapytał już znacznie bardziej spokojnym głosem.
Spojrzałam w niebo, przymykając oko, jakbym czekała na jakąś pomoc czy podpowiedź nie wiadomo skąd i od kogo.

6 komentarzy:

  1. No musi się zgodzic!!! Rozdział bardzo mi się podobał :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudownie piszesz, naprawdę. ;3
    Moje ulubione opowiadanie! :D

    I nie ma za co dziękować. To nic wielkiego. ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. ładny ten widoczek ;)

    a opowiadanie genialne! - uwielbiam je ;)

    pozdrawiam ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne, świetne, świetne! Jestem naprawdę zachwycona. :)

    xoxoxoxoxoxo

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział,czekam na więcej :)Ja tez przeniosłam swoje opowiadanie do tego portalu :)

    OdpowiedzUsuń
  6. wspaniałe,wybitne,geniuszowskie :)

    OdpowiedzUsuń