Moje
Księżniczki!
Rodział numer
3. miałam dodać w niedzielę późnym wieczorem, żeby móc się z Wami podzielić
moimi przeżyciami związanymi z finałem Igrzysk Olimpijskich. Liczyłam jednak,
że znajdą się w nim Polacy, ale niestety przeliczyłam się. Postanowiłam więc,
że notka pojawi się nieco później, kiedy te niekoniecznie pozytywne emocje już
opadną. Mimo wszystko, kocham naszych Siatkarzy całym serduszkiem, jestem z
Nimi na dobre i na złe, wzruszam się, widząc Ich nieziemską grę i mając
świadomość, że to właśnie te piękne, uzdolnione osóbki reprezentują Polskę.
KOCHAM WAS, CHŁOPAKI! ♥
Postanowiłam też przenieść swojego bloga na tę
stronkę, ponieważ tutaj jakoś lepiej się czuję. No i raz jeszcze muszę
podziękować mojej najukochańszej Kill,
która ZNOWU przygotowała dla mnie ten przecudowny szablon. Jesteś tak
niesamowita, Dziewczyno, że po prostu brakuje mi słów, żeby opisać to, jak bardzo
Cię podziwiam.
D z
i ę k u j ę to chyba jedyne, co mogę Ci powiedzieć.
P.S.: Przyjemnej lektury i bardzo dziękuję, że jesteście.
„Bo ten Żygadło nas nie rozpieszcza... Czasem
przyspiesza, czasem podwiesza...”
Bartosz Kurek
[piosenka dotycząca Łukasza Żygadło]
Rozdział 3:
Każdy postąpiłby tak samo.
- Już
wróciłem! - w przedpokoju rozległ się nagle męski głos, który poprzedziło
głośne trzaśnięcie drzwiami. Na ten dźwięk poruszyłam gwałtowanie ramionami,
bowiem najzwyczajniej w świecie zaskoczył mnie. Po całym ciele przeszedł mnie
jakiś dziwny dreszcz i nie do końca wiedziałam, czym on był powodowany.
Były trzy
możliwości.
Po pierwsze:
najprawdopodobniej wrócił owy domniemany dorosły, na którego przecież cały czas
czekaliśmy, a konfrontacja z nim jakoś mi się nie uśmiechała.
Druga opcja:
moje minuty w tym domu były policzone, a widmo nocy pod gołym niebem zbliżało się
na niebezpieczną odległość.
No i jeszcze
ostatnia ewentualność: owy tajemniczy głos wydawał mi się znajomy. Nie mam
pojęcia, gdzie go słyszałam, ale dałabym sobie rękę uciąć, że gdzieś już na
pewno obił mi się o uszy.
Przez chwilę
panowała cisza, którą przerywały jedynie odgłosy butów lądujących na podłodze
oraz trzaskanie szafy.
- Kuba? - gdy
mężczyzna zbliżał się do salonu, wywołał imię mojego towarzysza, jakby
zaniepokojony brakiem reakcji z jego strony. Z każdym krokiem nieznajomego w naszym
kierunku czułam jak ogarnia mnie coraz dziwniejsze wrażenie deja vu.
Po chwili z
półmroku wyłoniła się oczekiwana postać. Uniosłam z obawą głowę, a kiedy w
końcu moje oczy zatrzymały się na przybyłym mężczyźnie, pomyślałam, że ktoś tam
na górze nieźle się bawi moim kosztem. I bynajmniej mi się to nie podobało.
Facet, a
właściwie to wypadałoby powiedzieć - chłopak, który przed chwilą uraczył nas
swoją obecnością, był bardzo wysoki - to było moje pierwsze spostrzeżenie.
Dopiero po kilku sekundach udało mi się dostrzec nieco więcej szczegółów. Miał
ciemne, krótko ścięte włosy, które odwracały uwagę od jego, nieco za dużych
uszów. Delikatnie uniesiona i potargana grzywka dodawła mu uroku. Jego twarz
zdobiło kilka niedoskonałości w postaci wciąż jeszcze młodzieńczego trądziku,
połączonego z kilkudniowym zarostem, który za to znacznie postarzał
nieznajomego. Patrząc na niego, zdałam sobie jednak sprawę, że przecież nie
każda szrama szpeci. Mimo wszystko, tym, co najbardziej przykłuwało mój wzrok w
jego wyglądzie, były oczy - duże i niebieskie jak jakieś lazurowe wybrzeże, w
których zapewne tonęły spojrzenia dziewcząt. Pięknymi wydawały się też być jego
koralowe usta - choć równie duże i uwydatnione, to jednak mające w sobie dozę
wdzięku i subtelności. A za nimi ukrywały się dwa rzędy równiutkich i białych
zębów, które z powodzeniem mogłyby reklamować wysokiej jakości pastę do zębów. Klatkę
piersiową miał okrytą prostą, szarą koszulką bez zbędnych nadruków, jednak w
jego przypadku nieważne było to, co znajdowało się na niej, lecz pod nią -
jakkolwiek dziwnie by to teraz nie zabrzmiało. Po prostu trudno byłoby mi
wyobrazić sobie lepiej wyrzeźbioną sylwetkę u chłopaka. Jego T-shirt aż napinał
się od mięśni, a ramiona wydawały się być niebotycznie silne i zapewniające
bezpieczeństwo, podczas spacerów w ciemny uliczkach. Całość tego osobnika
wieńczyły niezwykle zgrabne łydki, które z łatwością można było wychwycić,
ponieważ czarne spodenki w kratkę sięgały tylko do kolan.
I pewnie nawet
ucieszyłabym się na widok TAKIEGO chłopaka, który może nie był jakoś szalenie
przystojny, ale miał w sobie ‘to coś’, czego do końca nie potrafiłam
zidentyfikować, gdyby nie zaistniałe okoliczności. I wcale nie mam tu na myśli
faktu, że przypadkowo spotkany w parku dzieciak, który najwyraźniej musi być w
jakiś sposób z nim spokrewniony, zaproponował mi przed chwilą jakże zaszczytne
stanowisko własnej niani, ale coś znacznie gorszego. A mianowicie - zdałam
sobie sprawę, że to właśnie owy nieznajomy uratował mi dzisiaj życie,
wyciągając mnie spod kół nadjeżdżającego samochodu. Wtedy byłam na niego
wściekła, ale teraz było mi wstyd, że naskoczyłam na niego tylko, dlatego, że
mi pomógł.
W tym momencie
chciałam uciec, zapaść się pod ziemię, wejść w posiadanie czapki niewidki czy
innego specyfiku, który sprawiłby, że stanę się niewidoczna.
Niestety, na
to nie miałam, co liczyć.
- Kuba, co tu
się dzieje? - po chwili drażniącej ucho ciszy Brunet wydobył z siebie naprawdę
przyjemny i piękny głos. Jednak mimo jego atutów, nie poczułam się lepiej -
Gdzie jest pani Ludmiła? - zadał kolejne pytanie, wpatrując się surowym
wzrokiem w małego chłopca, siedzącego na kanapie.
Było mi to w
sumie nawet na rękę, że to nie mnie ‘terroryzuje’ swoim przesłuchaniem.
Jednakże moja pseudo radość nie trwała długo.
- Czekaj,
czekaj - zwrócił się w moją stronę, jakby nagle dostrzegł, że od kilku minut
stoję niemal wryta w podłogę, niepewna jego następnego ruchu - Czy my się już
gdzieś nie widzieliśmy? No tak, to przecież pani ‘nie pomagaj mi’.
Jego słowa
mnie zabolały. A może nawet nie sama ich treść, ale sposób, w jaki je
wypowiedział.
Ironia?
Sarkazm? Pogarda?
Chyba jednak
mieszanka tych wszystkich trzech składników. Składników, które bardzo uderzyły
w moje serce.
- Czy ktoś
będzie łaskaw wyjaśnić mi w końcu, co tu się u licha dzieje? - tak, to na pewno
była mieszanka szczypty ironii, sarkazmu i pogardy z dużą garścią złości i
niecierpliwości.
Przez chwilę
znów zapanowała tak okropna cisza, że słowa Bruneta niemal zawisły w powietrzu.
Miałam wrażenie, że słyszę bicie własnego serca.
No dobra,
pomyślałam, trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. W końcu nic takiego się nie stało,
więc nie ma się czego obawiać - pocieszyłam się w duchu.
Nabrałam
powietrza głębokim oddechem, po czym podjęłam rozmowę:
- Nie ma
powodu do tego, żeby się denerwować - zaczęłam od próby uspokojenia wyraźnie
zdezorientowanego chłopaka - Po prostu spotkałam małego w parku, chodził sam,
bez opieki, więc kiedy poprosił mnie, żebym odprowadziła go do domu, nie mogłam
mu odmówić. Twierdził, że uciekł swojej niani. Potem bał się zostać sam,
dlatego czekałam z nim, aż przyjdzie ktoś dorosły. A skoro pan już jest, to ja
znikam - zakończyłam, ruszając z miejsca. Spjrzałam z niepokojem w stronę okna,
za którym w pełnej swej okazałości rozciągała się już noc. Bałam się wyjść na
zewnątrz, ale nie miałam innego wyjścia.
- Zaraz,
zaraz, nie tak prędko - Brunet zatrzymał mnie, kiedy przechodziłam obok niego.
Złapał moje ramię swoją silną dłonią, co sprawiło, że machinalnie się
zatrzymałam - Nie sądzisz chyba, że pozwolę ci teraz tak po prostu odejść?
Musimy pogadać - stwierdził bardzo nieprzyjemnym tonem, puścił jednak moją
rękę, co z kolei bardzo mi ulżyło - Ale to za chwilę. Najpierw my musimy sobie
coś wyjaśnić - zwrócił się do Kubusia.
Ściągnął torbę
treningową z ramienia, kładąc ją na podłodze, a sam przykucając przed kanapą,
na której siedział mały chłopaczek.
- Młody, jak
się umawialiśmy? Przecież wiesz, że nie możesz uciekać opiekunce, kiedy tylko
ci się podoba. Jeśli jej nie lubiłeś, wystarczyło przyjść do mnie i mi o tym
powiedzieć. Razem coś byśmy wymyślili. Obiecałem rodzicom, że się tobą zajmę,
ale jak tak dalej będziesz się zachowywał, to chyba jednak się pożegnamy i
wrócisz do Londynu. Bardzo bym tego nie chciał, ale nie dajesz mi wyboru. Mam
nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. Rozumiemy się? - Brunet wygłosił swoją
mowę, zachowując się przy tym jak groźny i surowy ojciec. Kuba natomiast
wpatrywał się w jego błękitne oczy i wyglądało na to, że tym razem naprawdę
uważnie słucha. Od razu można było zauważyć, że może nawet boi się człowieka,
który do niego przemawiał, starał się jednak być bardzo dzielnym.
Mimo wszystko
była to uroczca scena, pomyślałam. Mały i duży.
W domu dziecka
miałam okazję widzieć, jak bliscy ludzie wspierają się wzajemnie. Niestety,
rzadko można było spotkać osoby ze sobą spokrewnione. Rozłąki były tam na
porządku dziennym, a co za tym idzie - łzy, smutek i pustka...
- No, a teraz
zmykaj do łazienki, a potem spać. Pogadamy jutro - Brunet podnosząc się,
potargał sprawnym ruchem ręki fryzurę Kuby. Po jego ostrym tonie nie było już
ani śladu.
Młody wstał z
kanapy i grzecznie, bez żadnego marudzenia powędrował w kierunku drewnianych
schodów prowadzących na piętro. Zastanawiające było to, jak łatwo przybyły
niedawno mężczyzna wpłynął na chłopca, który jeszcze przed chwilą był taki
gadatliwy i uśmiechnięty.
Kiedy Kuba
znalazł się na trzecim stopniu schodów, trzymjąc się srebrnej poręczy, odwrócił
się delikatnie na pięcie.
- Bartek -
zwrócił się najwyraźniej do Bruneta, którego imienia do tej pory przecież nie
znałam, a następnie kiwnięciem prawej dłoni przywołał go do siebie. Gdy ten podszedł
do niego i stanął na panelach, przechylił przez obręcz głowę, której oczy i tak
patrzyły na małego z góry.
Ponownie
uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam, jak Kuba łapie swoimi malutkimi rączkami
jego głowę, a następnie nachyla się, aby powiedzieć mu coś na ucho. Młody tkwił
w przekonaniu, że do mnie nic nie dociera, a on sam mówi na tyle cicho, że z
trudem słyszy go nawet wysoki Brunet. Oczywiście, wszystkie jego słowa
słyszałam doskonale, jednak nie wyprowadzałam go z błędu - był zbyt zaaferowany
tym, co przekazywał Bartkowi.
- Ona jest
bardzo fajna - szeptał - Chcę, żeby była moją nową nianią - zakończył,
zostawiając uroczystego całusa na policzku swego rozmówcy.
Po jego
słowach, po raz pierwszy tego wieczora zobaczyłam na ustach Bruneta naprawdę
szczery, promienny uśmiech.
- Spać, młody!
- rzucił. Jednak na jego twarzy malowały się już zgoła inne emocje.
Rozbawienie.
Radość. Rozluźnienie.
I ja poczułam
się lepiej, uraczona takim widokiem.
Gdy po chwili
na piętrze trzasnęły drzwi, zrozumiałam jednak, że właśnie przyszedł czas na
moją konfrontację z Brunetem.
- Jak masz na
imię? - zapytał, a ja wyczułam w tych słowach dozę nieśmiałości.
- Hania -
wyszeptałam, ale kiedy zorientowałam się, że to, co powiedziałm, nie dotarło do
niego, powtórzyłam znacznie głośniej - Mam na imię Hania.
- A ja jestem
Bartosz - odpowiedział, ruszając w kieunku kuchni - Bartosz Kurek - dodał - No,
ale to już chyba wiesz - słyszałam jego słowa, kiedy już zniknął z pola mojego
widzenia.
- To znczy
domyśliłam się, kiedy Kuba nazwał cię Bartkiem - wyjaśniłam, ciągle stojąc na
środku salonu i nie bardzo wiedząc, co dalej ze sobą zrobić.
- Naprawdę
nigdy wcześniej nie słyszałaś mojego nazwiska? - Brunet wychylił głowę zza
drzwi kuchni. W jego głosie wyczułam jakiś rodzaj samouwielbienia tak, jakby każdy chciał się
właśnie tak nazywać.
- Nie... - oznajmiłam
bez ogródek, ale po chwili zorientowała się, że skoro on sam jest tak bardzo
przekonany o swojej popularności, to naprawdę musi być kimś znanym, może
ważnym. Żeby już do końca się nie skompromitować, zapytałam niewinnie - A
powinnam?
Mój rozmówca jednak
nie odpowiedział. Jedyne, co usłyszałam, to przytłumiony śmiech, jakby rozbawiły
go moje słowa, ale nie chciał tego okazać.
Nie rozumiałam tego
człowieka, za nic w świecie nie potrafiłam go rozgryźć. Z jednej strony
rozstawia po kątach małego Kubusia, a z drugiej strony stara się być wyluzowany
i zabawny.
- Napijesz się
czegoś? - odezwał się po raz kolejny przy akompaniamencie lejącej się do
elektrycznego czajnika wody oraz stukających o siebie kubków - Może być
herbata?
- Pewnie - odparłam
nieśmiało, kiedy stanęłam na progu jednych z dwojga drzwi, prwadzących do
niewielkiej kuchni.
- Jaką wybierasz:
zieloną, miętową, brzoskwiniową, truskawkową, pomarańczową czy...? - wymieniał.
- Myślę, że
truskawkowa będzie w porządku - przerwałam mu, nie mając ochoty wysłuchiwać
kolejnych rodzajów trunków, bo i tak nie miałam pojęcia, jak który z nich w
rzeczywistości smakuje.
- Dobry wybór -
pochwalił mój gust, strzelając jednocześnie palcami na znak uznania.
Przez chwilę stałam,
patrząc na jego kolejne ruchy. Wrzucając małe torebki z herbatą do ślicznych
kubeczków, ozdobionych różnej wielkości kwiatuszkami, a potem zalewając je
wodą, gwizdał sobie pod nosem, a każde jego podejście do szafki kończyło się
obrotem na pięcie.
W ogóle nie
krępowała go moja obecność. No, a przynajmniej jego zachowanie na to nie
wskazywało. Jeżeli nawet był nieco spięty, to doskonale się maskował.
Uśmiechnęłam
się sama do siebie.
Zauważyłam, że
tego wieczora coraz częściej moje usta składały się w delikatny uśmiech.
- To, co? Może
wyjdziemy na taras? - zapytał Brunet, przerywając moje rozważania. Było to
jednak pytanie z serii grzecznościowych. Tzn. chłopak nawet nie czekał na moją
odpowiedź. Podnosząc kubki z blatu kuchennego, ruszył w stronę drzwi
balkonowych, prowadzących na zewnątrz. Z trudem udało mu się je otworzyć, gdyż
ręce miał zajęte naczyniami z herbatą, jednak już po chwili znaleźliśmy się na
dworze.
Po porannym
deszczu nie było już ani śladu i pogoda znacznie się poprawiła. Spojrzałam na
zegarek - dochodziła godzina 22. Nad ziemią rozciągała się granatowa połać,
którą zdobiły niewielkie złociste gwiazdy, przyćmione blaskiem księżyca.
Zeszłam po trzech stopniach schodków, wyłożonych brązowymi płytkami, zdając
sobie sprawę, że miejsce, do jakiego trafiłam jest wyjątkowe.
Zwykłe, ale
wyjątkowe.
Dom otoczały
wyłożone kostką chodniki, między którymi biegły rządki zasianej, zielonej
trawy. Na wprost mieszkania znajdowało się boisko do siatkówki, a tuż za nim
jakieś budynki gospodarcze, prawdopodobnie garaże, których ściany również
pokrywał żółty odcień.
Usiadłam na
niskiej, kilkuosobowej huśtawce, obok ciemno zielonego stolika. Przysunęłam
nogi do klatki piersiowej, przymknęłam oczy i starałam się uważnie wsłuchać w
odgłosy wydawane przez świerszcze.
Przez
kilkanaście sekund byłam sama, bowiem Bartek wrócił do domu, aby przynieść
cukier. Było ta najpiękniejsze parę minut, jakie przeżyłam tego dnia. Ale noc
przecież jescze taka młoda...
- Słodzisz? -
zapytał, siadając obok mnie. Był na tyle wysoki, że gdy wyciągął nogi przed
siebie, zaplatając je na łydkach, pomyślałam, że jego dolne kończyny są wyższe
niż ja cała.
Poczułam
jednak w tym momencie coś dziwnego. Choć właściwie nie wiem, czy można
powiedzieć, że to było dziwne - raczej niespotykane. Otóż, po raz pierwszy w
życiu zwróciłam uwagę na zapach chłopaka. Trudno było bowiem nie zauważyć tego,
że Brunet pachniał jakby lawendą z nutą magnoli zatopionej w maśle shea i
olejku kokosowym. To nienormalne, że wychwycam takie szczegóły, wiem. Ale wokół
mojego rozmówcy unosiła się niemal zauważalna woń, która spowodowała, że na
chwilę zamarłam.
- Nie,
dziękuję - odpowiedziałam, wyrwana ze świata marzeń i spokoju.
- A ja owszem
- odparł, po czym dosypał hojną ręką krystalicznych granulek do swojego kubka.
Następnie cukiernica wylądowała na pobliskim stoliku, a Brunet przysunął naczynie z herbatą do ust, pozbawiając je połowy zawartości, nie zważając w
ogóle na fakt, że napój był przecież gorący.
Wiedziałam, że
wypadałoby jakoś zacząć romowę. Rozmowę nieuniknioną, choć jak dla dla mnie
zupełnie bezsensowną. Nie rozumiałam bowiem jaki cel ma mieć ta wymiana zdań.
Przyprowadziłam małego do domu i tyle. Dla mnie sprawa była jasna i
definitywanie zakończona. A ja naprawdę nie miałam ochoty na zgadywanki pod
tytułem: „Co chodzi po głowie nieznajomemu?”.
Tytuł
beznadziejny, wiem. Ale po prostu staram się dopasować słowa do zaistniałej
sytuacji, która jest co najmniej dziwna.
- Ładny mamy
dziś wieczór - Brunet odezwał się pierwszy.
- Ładny -
odpowiedziałam zdawkowo, upijając łyk truskawkowej herbaty. Pierwszy raz taką
piłam i musiałam przyznać, że była naprawdę dobra. Poczułam bowiem słodki smak
owoców, połączony z dozą goryczy - Ale czy ty naprawdę chcesz rozmawiać o
pogodzie? - dodałam zdziwiona, w dalszym ciągu nie rozumiejąc, w jakim celu tu
jeszcze siedzę.
- Nie.
Oczywiście, że nie. Ale chciałem jakoś zacząć, bo nie jestem zbyt dobry w
takich ‘mądrych’ pogadankach - wyjaśnił ze stoickim spokojem, wpatrując się w
jakiś martwy punkt, znajdujący się przed nim.
- Jeśli mam być szczera, to nie bardzo widzę sens tej rozmowy -
odparłam.
- Chyba powinienem ci podziękować, nie sądzisz? - Bartek odpowiedział
pytaniem, odwracając twarz w moją stronę.
- Ty mnie? Ale za co?
- No, jak to za co?
Przyprowadziłaś przecież Kubę do domu. Gdyby nie ty, mogłoby się wydarzyć coś
naprawdę okropnego. Aż na samą myśl o tym mam ciarki na plecach - Brunet
roztoczył przede mną swoją czarną wizję, co mnie jednak trochę rozbawiło.
- Nie przesadzaj. Przecież każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo,
a w ostateczności młody poradziłby sobie sam. To bardzo bystry chłopak.
- Tak, masz rację, Kuba jest dość rozgarniętym dzieciakiem, ale on ma
dopiero 9 lat, więc w kryzysowej sytuacji, mógłby sobie nie dać rady - i tutaj właśnie
musiałam się zgodzić z moim rozmówcą.
- Bardzo się o
niego troszczysz - zauważyłam z uznaniem - To twój syn? - palnęłam, jak zwykle
bezsensu.
- Co, proszę?
- Brunet niemal zachłysnął się herbatą - Broń mnie, Panie Boże - dodał z
rozbawieniem - Kuba jest moim bratem.
- O matko,
przepraszam - po raz kolejny tego wieczora miałam ochotę zapaść się pod ziemię
- Jak zawsze plotę trzy po trzy.
- To ja
wyglądam na tyle staro, że wzięłaś mnie za ojca tego urwisa? - Bartek
najwyraźniej nie zwrócił najmniejszej uwagi na moje ostatnie słowa, ale uśmiech
nie schodził mu z twarzy.
- Oj, no,
przepraszam - odparłam, nieco zniecierpliwiona jego wydłużającą się drwiną z
mojej gafy, kładąc szczególny nacisk na słowo przepraszam.
- Zaraz się
dowiem, że za czasów mojego dzieciństwa po ulicach latały dinozaury, a Warszawa
była okupowana.
- Ok, naprawdę
dałeś mi już dość wyraźnie do zrozumienia, że to, co powiedziałam, było nie na
miejscu, ale może już wystarczy tych żartów, co?
- No dobra,
wybacz - zakończył, tłumiąc swój śmiech.
- Wybaczam, bo
sama jestem ci winna podziękowania i jednocześnie przeprosiny.
- Nie rozumiem
- odparł, jakby faktycznie nieco zdezorientowany.
- Pomogłeś mi
dzisiaj. Można powiedzieć, że uratowałeś mi życie, a ja zachowałam się jak
ostatnia kretynka, naskakując na ciebie bez powodu.
- Pozwól, że
zacytuję twoje słowa: przecież każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo. Poza
tym, jak to mi wykrzyczałaś prosto w twarz: spełniłem dobry uczynek -
przypomniał moje zachowanie, co nie do końca mnie ucieszyło, bo naprawdę było
ono dzisiejszego poranka co najmniej dziwne.
- Problem
polega na tym, że dobro to pojęcie względne - odpowiedziałam nieco opryskliwie.
- Życie jest
chyba najwyższym dobrem - zauważył.
- Zależy dla
kogo - rzucałam raz za razem lakoniczne wypowiedzi.
- Teraz
brzmisz trochę jak jakaś desperatka, która chce skoczyć z mostu - Brunet
uśmiechnął się pod nosem.
Nawet nie
zdwał sobie sprawy z tego, jak bardzo jego uwaga była trafna. Przecież nie każdy
musi chodzić z przylepionym uśmiechem do twarzy, szczególnie, gdy się nie ma do
tego najmniejszego powodu. A ja bynajmniej go nie miałam, bo moje życie dalekie
było od ideału.
Kiedy więc
Brunet zauważył moje nieco pochmurne oblicze, zrozumiał, że jego
komentarz był zbędny.
- Wiesz, co
powiedział mi młody? - na szczęście teraz się zrehabilitował, zmieniając temat.
- Chyba się
domyślam - odpowiedziałam, witając uśmiech powracający na moje usta na samą
myśl o Kubie - Po prostu trudno było nie słyszeć jego szeptów - dodałam.
- Więc jak
będzie? - mój rozmówca posłał mi pytające spojrzenie.
- Ale o co
chodzi? - w tym momencie poczułam się naprawdę zdezorientowana.
- No, czy się
zgadzasz?
- Przepraszam
cię, ale w dalszym ciągu nie rozumiem.
- A co tu jest
do rozumienia? - rzucił Brunet nieco obcesowo - Albo chcesz być opiekunką Kuby,
albo nie. Proste.
- Mówisz
poważnie? - zapytałam, ale czułam, że gdyby nawet nie padło to pytanie, to mój
wyraz twarzy w tym momencie mówił sam za siebie. Wyglądałam bowiem, jakbym co
najmniej wygrała milion w totka. Kiedy kilkanaście minut temu rozmawiałam z
Kubą, traktowałam to zdarzenie w kategoriach dobrej zabawy. Jak się okazało
można to było nazwać ‘rozmową kwalifikacyjną’. Jednak nigdy w życiu nie
pomyślałabym, że mógłby ją przeprowadzić główny zainteresowany, czyli 9-letni
chłopiec. Choć na dobrą sprawę było to nawet logiczne.
- Nie
żartowałbym w tym temacie, wierz mi - Bartek zapewnił mnie poważnym tonem - Pani
Ludmiła, ta, której młody uciekł w parku, była już trzecią opiekunką w tym
tygodniu. Czasem naprawdę nie mam już do niego siły - zakończył z dozą smutku w
głosie. Muszę przyznać, że nawet zrobiło mi się go żal.
- Mogę o coś
zapytać? - odezwałam się nieśmiało.
- Zależy o co
- odparł, upijając ostatni łyk herbaty ze swojego kubka.
- Ty bardzo
dbasz o Kubę, martwisz się o niego, najwyraźniej ci na nim zależy, ale... - tu
zatrzymałam się na chwilę. Nabrałam powietrza głębokim oddechem, odwaracając
twarz w stronę swojego rozmówcy - Ale gdzie są wasi rodzice?
- Wiem, że dla
ciebie może to wyglądać dziwnie...
- Nie -
przerwała mu nagle i nawet troszkę mimo woli - Nie, dziwnie. Powiedziałabym
raczej, że... normalnie.
- No więc,
nasi rodzice pracują w Anglii od początku wakacji. Kuba był tam z nimi przez
jakiś czas, ale trudno mu się było zaaklimatyzować. Rozumiesz, nie znał języka,
nie miał tam znajomych, a mama i tata całymi dniami byli poza domem. Więc
doszliśmy wspólnie do wniosku, że wróci do Polski i przynajmniej do końca
sierpnia zostanie u mnie. Tyle tylko, że mnie bardzo często nie ma w domu,
ciągle pracuję, dlatego potrzebna jest opiekunka. Ot, taka prozaiczna historia
- wyjaśnił mi jasno i rzeczowo całą sytuację Brunet. Zdziwiłam się nawet, że
ufa mi na tyle, żeby wtajemniczać mnie w swoje rodzinne sprawy, choć przecież
wcale mnie nie znał. Przez moment zapomniałam wręcz o swoich własnych problemach.
- Więc, jak
będzie? - zapytał po chwili milczenia tak, jakby chciał, aby jego słowa zawisły
w powietrzu między nami.
- Bartek,
nawet nie wiesz, jak bardzo mnie zaskoczyłeś tą propozycją. Właściwie, to jest
ona najlepszym, co mnie spotkało dzisiejszego dnia. Okropnego dnia - poprawiłam
się - Ale... - nie dokończyłam, bo Brunet mi przerwał.
- Ale się nie
zgadzasz, prawda? Ok, w sumie to nawet cię rozumiem. Masz teraz wakacje, chcesz
odpocząć, poza tym twoi rodzice mogą się nie zgodzić.
- Nie, to
absolutnie nie o to chodzi - zaprotestowałam, po czym podniosłam się z miejsca.
Odwróciłam się plecami do mojego rozmówcy i choć wiedziałam, że było to bardzo niegrzeczne
zachowanie, to jednak nie miało ono dla mnie najmniejszego znaczenia wobec łez,
które cisnęły mi się teraz do oczu, a których nie chciałam nikomu pokazywać -
Moi rodzice nie będą mieć nic przeciwko temu, bo... bo ja nie mam rodziców. Nie
mam rodziców, nie mam przyjaciół, nie mam pieniędzy, nie mam się nawet, gdzie
podziać.
- Nie rozumiem
- usłyszałam piękny, lecz nieco zdziwiony głos chłopaka.
- Bo nie
możesz rozumieć. Twoje życie jest zupełnie inne, a moje... no cóż, moje mnie
nie rozpieszcza.
- Wszędzie
dobrze, gdzie nas nie ma - wyszeptał pod nosem obojętnym tonem, jednak ja
zdołałam to usłyszeć.
- Chyba się
nie dogadamy - odwdzięczyłam się równie opryskliwą odpowiedzią. Podeszłam
ponownie do huśtawki, ale nie zamierzałam siadać. Podniosłam torbę, która
leżała na wybrukowanej powierzchni.
- Dlaczego
reagujesz tak nerwowo? - Brunet zerwał się z miejsca niemal gwałtownie -
Zaczekaj - złapał moją dłoń, kiedy sięgnęłam po torbę.
Gdy uniosłam
głowę do góry, zobaczyłam przed sobą duże, piękne, błękitne oczy.
Zawstydziłam
się.
Cofnęłam dłoń
do tyłu.
- Bartek, ja
naprawdę dziękuję ci za dobre chęci, ale zrozum, praca dla mnie, to nie może
być zwykłe osiem godzin i dziękujemy. Ja potrzebuję też jakiegoś noclegu, bo
dziś rano opuściłam dom dziecka, nie mam dokąd wrócić, więc...
- Więc ja ci
proponuję pracę. I jeśli tylko chcesz, możesz zająć jeden pokój w moim domu, bo
będziesz potrzebna Kubie nie tylko przez kilka godzin w ciągu dnia.
Przekonasz się sama, że nasze życie wcale nie jest takie idealne.
- Dlaczego ty
mi tak ufasz? - zapytałam Bruneta, bo dziwiło mnie to, z jaką łatwością chciał
mi powierzyć opiekę nad swoim bartem i pozwolić mi wejść do swojego życia.
- Przecież tu
nie chodzi o ciebie, a na pewno nie tylko o ciebie. Dla mnie liczy się przede
wszystkim Kuba, a on bardzo cię polubił. Poza tym, gdybym zatrudnił osobę z
jakiejś agencji opiekunek, to czy ktoś da mi gwarancję, że ona jest uczciwa? No
chyba nie - Bartek roztoczył przede mną całą listę argumnetów - Więc jak? -
zapytał już znacznie bardziej spokojnym głosem.
Spojrzałam w
niebo, przymykając oko, jakbym czekała na jakąś pomoc czy podpowiedź nie
wiadomo skąd i od kogo.
No musi się zgodzic!!! Rozdział bardzo mi się podobał :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Cudownie piszesz, naprawdę. ;3
OdpowiedzUsuńMoje ulubione opowiadanie! :D
I nie ma za co dziękować. To nic wielkiego. ;p
ładny ten widoczek ;)
OdpowiedzUsuńa opowiadanie genialne! - uwielbiam je ;)
pozdrawiam ;D
Świetne, świetne, świetne! Jestem naprawdę zachwycona. :)
OdpowiedzUsuńxoxoxoxoxoxo
Super rozdział,czekam na więcej :)Ja tez przeniosłam swoje opowiadanie do tego portalu :)
OdpowiedzUsuńwspaniałe,wybitne,geniuszowskie :)
OdpowiedzUsuń