sobota, 11 sierpnia 2012

Rozdział 2: Dobrymi chęciami piekło wybrukowane.


„Michał, ty też masz bluzę fajną.”
Krzysztof Ignaczak [do Michała Kubiaka, fragment „Igłą szyte”]

Rozdział 2: Dobrymi chęciami piekło wybrukowane.
Przez całą drogę mały opowiadał mi o swoich przygodach, jak to na przykład wrzucił nauczycielce żabę do torby albo dosypał jej soli do herbaty. Starałam się odpowiadać na jego kolejne historie uśmiechem. Pomyślałam, że jak na swój wiek, jest on dość bystrym i mądrym chłopcem. W swoim życiu spotkałam wiele dzieci, z niektórymi musiałam nawet dzielić pokój podczas pobytu w domu dziecka, dlatego być może tak wyraźnie dostrzegałam radość i beztroskę, jakie biły od Kuby.
Orginalne buty, spodnie i koszulka z sieciówek, pomyślałam, spoglądając na niego - my mogliśmy tylko o tym pomarzyć w sierocińcu. Widok drepczącego obok mnie chłopaka uświadamiał mi, jak bardzo życie jest niesprawiedliwe. Z drugiej jednak strony, czemu on był winien?
Miał szczęście.
Ale czy to jest powód, żeby mieć do niego pretensje?
Pewnie nie. Być może to nawet on traci na swoim sposobie życia - ludzie, którzy od dziecka muszą walczyć o przetrwanie kolejnego dnia, są silniejsi, ostrożniejsi i odporniejsi.
A on? No cóż, kiedy przyjdzie mu zetknąć się z szarą rzeczywistością i wyjść z otoczki idealnego świata, może się bardzo rozczarować.
Popatrzyłam na niego raz jeszcze.
Uśmiechnęłam się sama do siebie. Jeśli nie straci wiele ze swojego uroku, to za kilka lat będzie łamał serca dziewcząt, pomyślałam. Nie znałam go przecież wcale, a jednak coś mi mówiło, że to wyjątkowe dziecko. Nie wiem, czym ta jego nietuzinkowość miałaby się objawiać, ale naprawdę trudno było go nie lubić.
Z każdym krokiem w stronę celu naszej wędrówki, który ciągle pozostawał dla mnie nieznany, zwiększały się jednak moje obawy, czy aby na pewno dobrze robię.
Najbardziej dziwiło mnie to, że 9-latek spaceruje sam po mieście, podczas gdy był już późny wieczór. Fakt, Bełchatów to nie Nowy Jork, ale jednak piesze wędrówki dziecka o tej porze najprawdopodobniej bez wiedzy rodziców, którzy pracują, nie są czymś normalnym.
Spojrzałam w niebo. Gwiazdy coraz śmielej ukazywały się na ciemno niebieskiej połaci, a księżyc świecił pokaźnym blaskiem. Zostawienie chłopca nie wchodziło więc w grę. Co by się nie działo potem, teraz musiałam odprowadzić go do domu i przekonać się, że jest bezpieczny. I tak nie miałam nic lepszego do roboty.
No właśnie, ja...
Chyba za bardzo bałam się zostać sama, gdy noc zbliżała się wielkim krokami. Nie wiedziałam, co wydarzy się za kilka minut, ale choćby te kilkadziesiąt sekund spędzone w czyimś towarzystwie mogą poprawić mi humor.
Nawet, jeśli tym kimś miałby być dwa razy młodszy ode mnie dzieciak.
- Jesteśmy na miesjcu - moje rozważania przerwał głos Kuby.
Poczułam się trochę dziwnie. Tzn. zaczęłam żałować, że czas tak szybko minął.
Spełniłaś swój obowiązek, więc tobie już dziękujemy - powiedziałam w duchu.
- To tu? - zapytałam, wskazując na wielki, murowany dom z białej cegły, chcąc się upewnić.
- Nie - młody obrócił się o 180o, ciągnąc mnie jednocześnie za rękę, co spowodowało, że i ja odwróciłam się w kierunku drugiej strony ulicy - To tu - puścił moją dłoń, aby móc pokazać palcem swoje miejsce zamieszkania.
Moim oczom ukazał się wówczas niewielki, lecz bardzo ładny budynek. Brązowy dach idealnie komponował się z żółtymi ścianami i drewnianymi drzwiami oraz oknami. Z pewnością nie mogło w nim mieszkać dużo osób, bo choć najprawdopodobniej został wybudowany stosunkowo niedawno, to nie miał w sobie nic nowoczesnego, ale za to przytulnego. Od czarnej, metalowej furtki do drzwi, poprzedzonych dwoma niskimi schodkami, prowadziła ścieżka wyłożona kostką, wzdłuż której biegły rządki świeżo zasianej trawy.
Popatrzyłam przez chwilę w milczeniu na ten widok, który skąpany w blasku księżyca, wydawał się być szczególnie wyjątkowym. Zwykli śmiertelnicy pewnie nie zwracali na to najmniejszej uwagi, ale dla mnie taki dom był zawsze marzeniem.
Marzeniem, którego pewnie nigdy nie uda mi się zrealizować.
- Więc teraz jesteś już bezpieczny. Biegnij do domu, bo rodzice na pewno się o ciebie martwią - przykucnęłam przed Kubusiem, starając się wytrzymać jego wzrok. Wzrok uroczy i niewiarygodnie piękny.
Przyznałam się przed samą sobą, że najzwyczajniej w świecie szkoda było mi się z nim rozstawać. Przez tych ostatnich kilkanaście minut bardzo go polubiłam.
- Ale ja nie chcę, żebyś sobie poszła - poinformował mnie z grymasem na twarzy.
- Mnie też było miło cię poznać, ale teraz musisz już iść, bo inaczej rodzice będą się bać, że coś ci się stało - wyjaśniłam mu sytuację najlepiej, jak tylko potrafiłam.
- Bez ciebie nigdzie nie idę - Kuba jednak zdawał się kompletnie ignorować moje argumenty.
- Kubusiu - wydobyłam z siebie matczyny ton - Jest mi bardzo przyjemnie, że tak mówisz, ale ja naprawdę nie mogę już dłużej zostać. Jeśli będziesz chciał, to możemy spotkać się kiedyś w parku, chętnie się z tobą pobawię - zaproponowałam.
Mój rozmówca nie dawał jednak za wygraną.
Posyłał mi raz za razem niezwykle śliczne spojrzenia tak, że miałam wrażenie, że wcale nie jest poznanym przed chwilą nieznajomym, ale ukochanym młodszym bratem, z którym przyszło mi się rozstać na dłuższy czas.
- Proszę, nie zostawiaj mnie samego.
- Jak to samego? - zdziwiłam się, słysząc jego słowa - W domu nikogo nie ma?
- Nie. Boję się - uśmiech zniknął z jego twarzy. Nie wiem czy było to celowe działanie, czy rzeczywiście się przestraszył, ale zrobiło mi się go żal.
Dziwna sytuacja, pomyślałam. Chłopak ucieka opiekunce, potem chodzi sam po parku i nikt się nim nie interesuje.
Nikt się nim nie interesuje - powtórzyłam w duchu. Skąd ja to znam?
Znów moje serce nie dało dojść do głosu zdrowemu rozsądkowi i zaproponowałam kompromis.
- Zrobimy tak: wejdę z tobą do środka i razem poczekamy na jakiegoś dorosłego, a jak tylko przyjdzie, ja sobię pójdę. W porządku? - zapytałam.
Kuba nie odpowiedział. Ruszył w stronę furtki i w mgnieniu oka przebył ścieżkę, jaka prowadziła do domu.
Zawahałam się, ale po chwili poszłam w jego ślady.
Gdy mały otworzył drzwi wejściowe, kluczem znajdującym się pod wycieraczką, po raz kolejny, od kiedy go spotkałam pomyślałam, że być może nie spędzę tej nocy pod gołym niebem.
Po wejściu do środka ujrzałam piękny salon, znajdujący się na parterze domu. Było to miejsce nader przestronne, które jednocześnie miało w sobie wiele magii i ciepła, bijących z kominka, w którym choć w tym momencie nie palił się ogień, to jednak zawsze kojarzącym mi się z rodzinną, sielankową atmosferą . Na środku pokoju stała wielka, wygodna, skórzana kanapa w kolorze ciemnego brązu, pokryta niezliczoną liczbą poduszek. Obok były dwa fotele z tej samej serii oraz oszklona ława robiona na zamówienie, z pięknymi drewnianymi nogami. Podłoga zaś przykryta była mięciutkim, beżowym, okrągłym dywanem, spod którego wystawały panele. Przy ścianach natomiast stały regały, uginające się od nadmiaru książek, a także śliczna, niewysoka komoda oraz barek. Salon był połączony bezpośrednio z niewielką kuchnią, w której dominowały ciemne barwy. Przy blado czerwonych i ciemno pomarańczowych ścianach stał segment, którego wierzch błyszczał poświatą czegoś w rodzaju drewna, może wikliny. Przy suficie natomiast wisiał piękny żylandor, na który składały się trzy przezroczyste lampiony. Wszystko wieńczyły drobniutkie płytki, pokrywające podłogę i niemal przypominające kolorowe kamyczki prosto znad morza.
Tyle udało mi się zarejestrować w ciągu pierwszych kilku sekund, kiedy moje serce wciąż nie mogło wyjść z zachwytu. I pewnie wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że na całej kondygnacji panował niesamowitybałagan. Wszędzie, gdzie by nie sięgnąć wzrokiem, nawet na sporym okrągłym stole, stojącym na przejściu z salonu do kuchni, znajdowały się koszulki, dresy, jakieś nieaktualne gazety sportowe, a nawet resztki jedzenia.
Najwyraźniej kobieta, która tutaj mieszka, jest bardzo tolerancyjna i porządek nie jest jej potrzebny do szczęścia albo jest na tyle leniwa, że już po prostu przyzwyczaiła się do takiego stanu własnego mieszkania.
Podczas gdy ja rozglądałam się dookoła siebie, Kuba usadowił się wygodnie na kanapie i najwyraźniej czekał, aż ja dosiądę się do niego.
Byłam pewna, że z moim bagażem doświadczeń nic mnie już w życiu nie zaskoczy. Nie zdziwiło mnie więc zbytnio to, że znalazłam się w domu zupełnie obcych mi ludzi, których nigdy w życiu nie widziałam na oczy. Niemniej jednak nigdy nie przypuszczałabym, że jakiś dużo młodszy ode mnie dzieciak, zadając mi – zdawałoby się – najbanalniejsze pytanie pod słońcem, może mnie aż tak wyprowadzić z równowagi.
- Kim jesteś? - spytał po chwili, długo i uważnie mi się przyglądając.
- Ania Nowak - przedstawiłam się na prędce wymyślonym nazwiskiem. Sama nie wiem, dlaczego skłamałam, ale ze wstydem przyznałam przed samą sobą, że ostatnimi czasy bardzo łatwo przychodzi mi rozmijanie się z prawdą.
- Nie pytam, jak się nazywasz, ale kim jesteś? To różnica – odrzekł rzeczowo.
No i właśnie to było to „najbanalniejsze pytanie pod słońcem”, na które ja nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi.
No bo niby kim byłam?
Sierotą. Bezdomną.
Nikim.
Tego jednak nie mogłam powiedzieć. Nie mogłam, a przede wszystkim nie chciałam. Sama bałam się to usłyszeć.
Zresztą to pytanie wcale nie dotyczyło mnie, tylko jakiejś Ani, której nazwisko pozwoliłam sobie na chwilę przywłaszczyć.
A więc kim ona była?
- Ania Nowak jest młodą, romantyczną, zakochaną po uszy, wiecznie uśmiechniętą dziewczyną, która wierzy, że zmieni świat – powiedziałam mechanicznie – Jest więc…
 …wszystkim tym, czym byłam, zanim ktoś jednym – ale jakże celnym – strzałem z pistoletu, tego wszystkiego nie zniszczył.
- Jest więc…? Dokończ proszę.
- Jest więc… - zaczęłam, ale nie miałam zielonego pojęcia, jak powinna brzmieć druga część tego zdania.
Po moim - nad wyraz długim milczeniu - mój młodszy rozmówca sam postanowił się odezwać.
- Może ci pomogę – zaczął – Nie wiem, kim jest Ania Nowak, ale wiem, że z całą pewnością nie jest tobą, Haniu.
Gwałtownie podniosłam głowę, słysząc swoje prawdziwe imię.
- Co się tak dziwisz? - Kuba rzucił mi przenikliwe spojrzenie - Nie myślę, żeby ktoś, kto nazywa się Ania, miał wyszyte na torbie imię Hania, a do tego na szyi wisiorek z zawieszką w kształcie litery H.
Młody jest bardzo bystry, pomyślałam, chwyta wszystko w lot.
Zawsze wiedziałam, że kłamstwo ma krótkie nogi, ale nie sądziłam, że aż tak.
- Bardzo cię polubiłem - Kuba ciągnął dalej - Dlatego teraz zapytam cię jeszcze raz, jednak tym razem odpowiedź powinna być zdecydowanie prostsza, bo szczera. Powiedz mi, kim jesteś NAPRAWDĘ.
Zawahałam się przez moment.
Niepotrzebnie próbowałam udawać kogoś, kim nie jestem. Mały polubił przecież mnie - Hanię Starską, a nie jakąś tam Anię Nowak.
Ania Nowak?! Orginalne, naprawdę. Przez chwilę poczułam się, jakbym pracowała na poczcie, a moim mężem był Jan Kowalski, wydający pocztówki w okienku obok.
Wiedziałam jednak, że żarty sa tutaj nie na miejscu, a ten chłopiec jest zbyt inteligentny, by dać się omamić jakąś wymyśloną na poczekaniu historyjką. On oczekiwał ode mnie prawdy. Więc mu ją ofiarowałam.
I opowiedziałam WSZYSTKO.
O moim krótkim dzieciństwie i przyspieszonym kursie dorastania. O śmierci rodziców, którzy wyszli z domu i nigdy już nie wrócili, ginąc od strzału pistletu jakiegoś psychola w centrum handlowym. O kilkunastu latach w sierocińcu, o łzach do poduszki, a w końcu o tym, że nie mam się teraz gdzie podziać.
Gdy Kuba z uwagą wysłuchał mojej historii, przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Ta cisza wisząca pomiędzy nami doprowadzała mnie do szaleństwa. Zdawałam sobie oczywiście sprawę, że od tego, co myśli ten chłopiec nie zależy nic istotnego w moim życiu, a jednak bardzo chciałam, żeby nie uważał mnie za kogoś gorszego czy innego.
- Opowiedziałaś mi o sobie niemal wszystko – rzekł poważnie – I to „wszystko” brzmi tak nieprawdopodobnie, że aż chyba prawdziwie. Wierzę ci. I może zwariowałem ale… chcę, żebyś została moją nową nianią.
I tak oto ten młody gentelman zaskoczyło mnie po raz drugi.
Opowiedziałam mu przecież to wszystko tylko, dlatego, że mnie poprosił. Nie oczekiwałam nic w zamian, naprawdę na nic nie liczyłam. Owszem, szukałam pracy, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby opiekować się tym małym brzdącem.
Mimo wszystko, uznałam to za żart, bo nawet tak inteligentny chłopaczek nie powinien decydować o tym, kto może, a kto nie może, się nim opiekować.
Spojrzałam na niego zdumiona.
Od dłuższego czasu nikt, poza tajemniczym brunetem, nawet nie próbował mi pomóc z własnej woli. Wszyscy się ode mnie odwrócili, nawet jedyna osoba, która ponoć była ze mną spokrewniona - moja domniemana babcia. Wszyscy bardzo szybko zapomnieli.
Wszyscy.
A ten dwa razy młodszy ode mnie chłopiec najzwyczajniej w świecie chciał uratować mi życie.
Bez wahania. Bez wątpliwości. Bez niepewności. Za to z ogromnym kredytem zaufania.
I nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy, to ja byłam mu ogromnie wdzięczna za dobre chęci.
Niestety, dobrymi chęciami piekło wybrunkowane...

1 komentarz:

  1. No nie miałam okazji skomantowac tego rozdziały na blog.pl więc komentuję tutaj :)
    Propozycja spadła z nieba, a mi się wydaje, że Kuba to młody Kurek ;) Nie ładnie tak kłamac, a Kuba ją polubił. Już go lubię.
    Pozdrawiam, Bebela :)

    OdpowiedzUsuń