„Michał, ty też masz bluzę
fajną.”
Krzysztof Ignaczak [do Michała Kubiaka, fragment „Igłą szyte”]
Rozdział 2:
Dobrymi chęciami piekło wybrukowane.
Przez całą
drogę mały opowiadał mi o swoich przygodach, jak to na przykład wrzucił
nauczycielce żabę do torby albo dosypał jej soli do herbaty. Starałam się
odpowiadać na jego kolejne historie uśmiechem. Pomyślałam, że jak na swój wiek,
jest on dość bystrym i mądrym chłopcem. W swoim życiu spotkałam wiele dzieci, z
niektórymi musiałam nawet dzielić pokój podczas pobytu w domu dziecka, dlatego
być może tak wyraźnie dostrzegałam radość i beztroskę, jakie biły od Kuby.
Orginalne
buty, spodnie i koszulka z sieciówek, pomyślałam, spoglądając na niego - my
mogliśmy tylko o tym pomarzyć w sierocińcu. Widok drepczącego obok mnie
chłopaka uświadamiał mi, jak bardzo życie jest niesprawiedliwe. Z drugiej jednak
strony, czemu on był winien?
Miał
szczęście.
Ale czy to
jest powód, żeby mieć do niego pretensje?
Pewnie nie.
Być może to nawet on traci na swoim sposobie życia - ludzie, którzy od dziecka
muszą walczyć o przetrwanie kolejnego dnia, są silniejsi, ostrożniejsi i
odporniejsi.
A on? No cóż,
kiedy przyjdzie mu zetknąć się z szarą rzeczywistością i wyjść z otoczki
idealnego świata, może się bardzo rozczarować.
Popatrzyłam na
niego raz jeszcze.
Uśmiechnęłam
się sama do siebie. Jeśli nie straci wiele ze swojego uroku, to za kilka lat
będzie łamał serca dziewcząt, pomyślałam. Nie znałam go przecież wcale, a
jednak coś mi mówiło, że to wyjątkowe dziecko. Nie wiem, czym ta jego
nietuzinkowość miałaby się objawiać, ale naprawdę trudno było go nie lubić.
Z każdym
krokiem w stronę celu naszej wędrówki, który ciągle pozostawał dla mnie
nieznany, zwiększały się jednak moje obawy, czy aby na pewno dobrze robię.
Najbardziej
dziwiło mnie to, że 9-latek spaceruje sam po mieście, podczas gdy był już późny
wieczór. Fakt, Bełchatów to nie Nowy Jork, ale jednak piesze wędrówki dziecka o
tej porze najprawdopodobniej bez wiedzy rodziców, którzy pracują, nie są czymś
normalnym.
Spojrzałam w
niebo. Gwiazdy coraz śmielej ukazywały się na ciemno niebieskiej połaci, a
księżyc świecił pokaźnym blaskiem. Zostawienie chłopca nie wchodziło więc w
grę. Co by się nie działo potem, teraz musiałam odprowadzić go do domu i
przekonać się, że jest bezpieczny. I tak nie miałam nic lepszego do roboty.
No właśnie,
ja...
Chyba za
bardzo bałam się zostać sama, gdy noc zbliżała się wielkim krokami. Nie
wiedziałam, co wydarzy się za kilka minut, ale choćby te kilkadziesiąt sekund
spędzone w czyimś towarzystwie mogą poprawić mi humor.
Nawet, jeśli
tym kimś miałby być dwa razy młodszy ode mnie dzieciak.
- Jesteśmy na
miesjcu - moje rozważania przerwał głos Kuby.
Poczułam się
trochę dziwnie. Tzn. zaczęłam żałować, że czas tak szybko minął.
Spełniłaś swój
obowiązek, więc tobie już dziękujemy - powiedziałam w duchu.
- To tu? -
zapytałam, wskazując na wielki, murowany dom z białej cegły, chcąc się upewnić.
- Nie - młody
obrócił się o 180o, ciągnąc mnie jednocześnie za rękę, co
spowodowało, że i ja odwróciłam się w kierunku drugiej strony ulicy - To tu -
puścił moją dłoń, aby móc pokazać palcem swoje miejsce zamieszkania.
Moim oczom
ukazał się wówczas niewielki, lecz bardzo ładny budynek. Brązowy dach idealnie
komponował się z żółtymi ścianami i drewnianymi drzwiami oraz oknami. Z
pewnością nie mogło w nim mieszkać dużo osób, bo choć najprawdopodobniej został
wybudowany stosunkowo niedawno, to nie miał w sobie nic nowoczesnego, ale za to
przytulnego. Od czarnej, metalowej furtki do drzwi, poprzedzonych dwoma niskimi
schodkami, prowadziła ścieżka wyłożona kostką, wzdłuż której biegły rządki
świeżo zasianej trawy.
Popatrzyłam
przez chwilę w milczeniu na ten widok, który skąpany w blasku księżyca, wydawał
się być szczególnie wyjątkowym. Zwykli śmiertelnicy pewnie nie zwracali na to
najmniejszej uwagi, ale dla mnie taki dom był zawsze marzeniem.
Marzeniem,
którego pewnie nigdy nie uda mi się zrealizować.
- Więc teraz
jesteś już bezpieczny. Biegnij do domu, bo rodzice na pewno się o ciebie
martwią - przykucnęłam przed Kubusiem, starając się wytrzymać jego wzrok. Wzrok
uroczy i niewiarygodnie piękny.
Przyznałam się
przed samą sobą, że najzwyczajniej w świecie szkoda było mi się z nim
rozstawać. Przez tych ostatnich kilkanaście minut bardzo go polubiłam.
- Ale ja nie
chcę, żebyś sobie poszła - poinformował mnie z grymasem na twarzy.
- Mnie też
było miło cię poznać, ale teraz musisz już iść, bo inaczej rodzice będą się
bać, że coś ci się stało - wyjaśniłam mu sytuację najlepiej, jak tylko
potrafiłam.
- Bez ciebie
nigdzie nie idę - Kuba jednak zdawał się kompletnie ignorować moje argumenty.
- Kubusiu -
wydobyłam z siebie matczyny ton - Jest mi bardzo przyjemnie, że tak mówisz, ale
ja naprawdę nie mogę już dłużej zostać. Jeśli będziesz chciał, to możemy spotkać
się kiedyś w parku, chętnie się z tobą pobawię - zaproponowałam.
Mój rozmówca
nie dawał jednak za wygraną.
Posyłał mi raz
za razem niezwykle śliczne spojrzenia tak, że miałam wrażenie, że wcale nie
jest poznanym przed chwilą nieznajomym, ale ukochanym młodszym bratem, z którym
przyszło mi się rozstać na dłuższy czas.
- Proszę, nie
zostawiaj mnie samego.
- Jak to
samego? - zdziwiłam się, słysząc jego słowa - W domu nikogo nie ma?
- Nie. Boję
się - uśmiech zniknął z jego twarzy. Nie wiem czy było to celowe działanie, czy
rzeczywiście się przestraszył, ale zrobiło mi się go żal.
Dziwna
sytuacja, pomyślałam. Chłopak ucieka opiekunce, potem chodzi sam po parku i
nikt się nim nie interesuje.
Nikt się nim
nie interesuje - powtórzyłam w duchu. Skąd ja to znam?
Znów moje
serce nie dało dojść do głosu zdrowemu rozsądkowi i zaproponowałam kompromis.
- Zrobimy tak:
wejdę z tobą do środka i razem poczekamy na jakiegoś dorosłego, a jak tylko
przyjdzie, ja sobię pójdę. W porządku? - zapytałam.
Kuba nie
odpowiedział. Ruszył w stronę furtki i w mgnieniu oka przebył ścieżkę, jaka
prowadziła do domu.
Zawahałam się,
ale po chwili poszłam w jego ślady.
Gdy mały
otworzył drzwi wejściowe, kluczem znajdującym się pod wycieraczką, po raz
kolejny, od kiedy go spotkałam pomyślałam, że być może nie spędzę tej nocy pod
gołym niebem.
Po wejściu do
środka ujrzałam piękny salon, znajdujący się na parterze domu. Było to miejsce
nader przestronne, które jednocześnie miało w sobie wiele magii i ciepła,
bijących z kominka, w którym choć w tym momencie nie palił się ogień, to jednak
zawsze kojarzącym mi się z rodzinną, sielankową atmosferą . Na środku pokoju
stała wielka, wygodna, skórzana kanapa w kolorze ciemnego brązu, pokryta
niezliczoną liczbą poduszek. Obok były dwa fotele z tej samej serii oraz
oszklona ława robiona na zamówienie, z pięknymi drewnianymi nogami. Podłoga zaś
przykryta była mięciutkim, beżowym, okrągłym dywanem, spod którego wystawały
panele. Przy ścianach natomiast stały regały, uginające się od nadmiaru
książek, a także śliczna, niewysoka komoda oraz barek. Salon był połączony
bezpośrednio z niewielką kuchnią, w której dominowały ciemne barwy. Przy blado
czerwonych i ciemno pomarańczowych ścianach stał segment, którego wierzch
błyszczał poświatą czegoś w rodzaju drewna, może wikliny. Przy suficie
natomiast wisiał piękny żylandor, na który składały się trzy przezroczyste
lampiony. Wszystko wieńczyły drobniutkie płytki, pokrywające podłogę i niemal
przypominające kolorowe kamyczki prosto znad morza.
Tyle udało mi się zarejestrować w ciągu
pierwszych kilku sekund, kiedy moje serce wciąż nie mogło wyjść z zachwytu. I
pewnie wszystko byłoby idealnie, gdyby nie fakt, że na całej kondygnacji
panował niesamowitybałagan. Wszędzie, gdzie by nie sięgnąć wzrokiem, nawet na
sporym okrągłym stole, stojącym na przejściu z salonu do kuchni, znajdowały się
koszulki, dresy, jakieś nieaktualne gazety sportowe, a nawet resztki jedzenia.
Najwyraźniej kobieta, która tutaj mieszka,
jest bardzo tolerancyjna i porządek nie jest jej potrzebny do szczęścia albo
jest na tyle leniwa, że już po prostu przyzwyczaiła się do takiego stanu
własnego mieszkania.
Podczas gdy ja rozglądałam się dookoła
siebie, Kuba usadowił się wygodnie na kanapie i najwyraźniej czekał, aż ja
dosiądę się do niego.
Byłam pewna, że z
moim bagażem doświadczeń nic mnie już w życiu nie zaskoczy. Nie zdziwiło mnie
więc zbytnio to, że znalazłam się w domu zupełnie obcych mi ludzi, których
nigdy w życiu nie widziałam na oczy. Niemniej jednak nigdy nie przypuszczałabym,
że jakiś dużo młodszy ode mnie dzieciak, zadając mi – zdawałoby się –
najbanalniejsze pytanie pod słońcem, może mnie aż tak wyprowadzić z równowagi.
- Kim jesteś? -
spytał po chwili, długo i uważnie mi się przyglądając.
- Ania Nowak -
przedstawiłam się na prędce wymyślonym nazwiskiem. Sama nie wiem, dlaczego
skłamałam, ale ze wstydem przyznałam przed samą sobą, że ostatnimi czasy bardzo
łatwo przychodzi mi rozmijanie się z prawdą.
- Nie pytam, jak się
nazywasz, ale kim jesteś? To różnica – odrzekł rzeczowo.
No i właśnie to było
to „najbanalniejsze pytanie pod słońcem”, na które ja nie potrafiłam znaleźć
odpowiedzi.
No bo niby kim
byłam?
Sierotą. Bezdomną.
Nikim.
Tego jednak nie
mogłam powiedzieć. Nie mogłam, a przede wszystkim nie chciałam. Sama bałam się
to usłyszeć.
Zresztą to pytanie
wcale nie dotyczyło mnie, tylko jakiejś Ani, której nazwisko pozwoliłam sobie
na chwilę przywłaszczyć.
A więc kim ona była?
- Ania Nowak jest
młodą, romantyczną, zakochaną po uszy, wiecznie uśmiechniętą dziewczyną, która
wierzy, że zmieni świat – powiedziałam mechanicznie – Jest więc…
…wszystkim
tym, czym byłam, zanim ktoś jednym – ale jakże celnym – strzałem z pistoletu,
tego wszystkiego nie zniszczył.
- Jest więc…?
Dokończ proszę.
- Jest więc… -
zaczęłam, ale nie miałam zielonego pojęcia, jak powinna brzmieć druga część
tego zdania.
Po moim - nad wyraz
długim milczeniu - mój młodszy rozmówca sam postanowił się odezwać.
- Może ci pomogę –
zaczął – Nie wiem, kim jest Ania Nowak, ale wiem, że z całą pewnością nie jest
tobą, Haniu.
Gwałtownie
podniosłam głowę, słysząc swoje prawdziwe imię.
- Co się tak
dziwisz? - Kuba rzucił mi przenikliwe spojrzenie - Nie myślę, żeby ktoś, kto
nazywa się Ania, miał wyszyte na torbie imię Hania, a do tego na szyi wisiorek
z zawieszką w kształcie litery H.
Młody jest bardzo
bystry, pomyślałam, chwyta wszystko w lot.
Zawsze wiedziałam,
że kłamstwo ma krótkie nogi, ale nie sądziłam, że aż tak.
- Bardzo cię
polubiłem - Kuba ciągnął dalej - Dlatego teraz zapytam cię jeszcze raz, jednak
tym razem odpowiedź powinna być zdecydowanie prostsza, bo szczera. Powiedz mi,
kim jesteś NAPRAWDĘ.
Zawahałam się przez
moment.
Niepotrzebnie
próbowałam udawać kogoś, kim nie jestem. Mały polubił przecież mnie - Hanię
Starską, a nie jakąś tam Anię Nowak.
Ania Nowak?!
Orginalne, naprawdę. Przez chwilę poczułam się, jakbym pracowała na poczcie, a
moim mężem był Jan Kowalski, wydający pocztówki w okienku obok.
Wiedziałam jednak,
że żarty sa tutaj nie na miejscu, a ten chłopiec jest zbyt inteligentny, by dać
się omamić jakąś wymyśloną na poczekaniu historyjką. On oczekiwał ode mnie
prawdy. Więc mu ją ofiarowałam.
I opowiedziałam
WSZYSTKO.
O moim krótkim
dzieciństwie i przyspieszonym kursie dorastania. O śmierci rodziców, którzy
wyszli z domu i nigdy już nie wrócili, ginąc od strzału pistletu jakiegoś
psychola w centrum handlowym. O kilkunastu latach w sierocińcu, o łzach do
poduszki, a w końcu o tym, że nie mam się teraz gdzie podziać.
Gdy Kuba z uwagą
wysłuchał mojej historii, przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Ta cisza wisząca
pomiędzy nami doprowadzała mnie do szaleństwa. Zdawałam sobie oczywiście
sprawę, że od tego, co myśli ten chłopiec nie zależy nic istotnego w moim
życiu, a jednak bardzo chciałam, żeby nie uważał mnie za kogoś gorszego czy
innego.
- Opowiedziałaś mi o
sobie niemal wszystko – rzekł poważnie – I to „wszystko” brzmi tak
nieprawdopodobnie, że aż chyba prawdziwie. Wierzę ci. I może zwariowałem ale…
chcę, żebyś została moją nową nianią.
I tak oto ten młody
gentelman zaskoczyło mnie po raz drugi.
Opowiedziałam mu
przecież to wszystko tylko, dlatego, że mnie poprosił. Nie oczekiwałam nic w
zamian, naprawdę na nic nie liczyłam. Owszem, szukałam pracy, ale nawet przez
myśl mi nie przeszło, żeby opiekować się tym małym brzdącem.
Mimo wszystko, uznałam
to za żart, bo nawet tak inteligentny chłopaczek nie powinien decydować o tym,
kto może, a kto nie może, się nim opiekować.
Spojrzałam na niego
zdumiona.
Od dłuższego czasu
nikt, poza tajemniczym brunetem, nawet nie próbował mi pomóc z własnej woli.
Wszyscy się ode mnie odwrócili, nawet jedyna osoba, która ponoć była ze mną
spokrewniona - moja domniemana babcia. Wszyscy bardzo szybko zapomnieli.
Wszyscy.
A ten dwa razy
młodszy ode mnie chłopiec najzwyczajniej w świecie chciał uratować mi życie.
Bez wahania. Bez
wątpliwości. Bez niepewności. Za to z ogromnym kredytem zaufania.
I nawet jeśli nie
zdawał sobie z tego sprawy, to ja byłam mu ogromnie wdzięczna za dobre chęci.
Niestety, dobrymi
chęciami piekło wybrunkowane...
No nie miałam okazji skomantowac tego rozdziały na blog.pl więc komentuję tutaj :)
OdpowiedzUsuńPropozycja spadła z nieba, a mi się wydaje, że Kuba to młody Kurek ;) Nie ładnie tak kłamac, a Kuba ją polubił. Już go lubię.
Pozdrawiam, Bebela :)