sobota, 11 sierpnia 2012

Rozdział 1: Głupi ma zawsze szczęście.


Moje Kochane Królewny!
Dzisiejszy wstęp bedzie bardzo króciutki, bo choć sama notka nie jest może jakoś oszałamiająco długa, to jednak znacznie bradziej obszerna niż prolog. Życzę więc przyjemnej lektury i bardzo dziękuję tym, które odwiedzają tego bloga, czytają historię pisaną przeze mnie i jeszcze zostawiają po sobie ślad w postaci komentarza.
A rozdział 1. dedykuję mojej ulubionej Rozmówczyni internetowej - Danger, która również dostała piękny słonecznik, tylko w lepszym stanie niż ja, i która musi czekać całe dwa lata, żeby przyjechać na mecz do Bełchatowa. Ale nic się nie martw - zleci tak szybko, jak dwa sezony Bartosza w Moskwie. ;)
Dziękuję Ci za długie rozmowy ‘o niczym’ i za to, że jak mało kto, rozumiesz moje siatkarskie dziwactwa.


"- Gdybyś był wynalazcą i posiadał nieograniczoną moc, co uznałbyś za najbardziej potrzebną rzecz na świecie?
- Wow, poważne rzeczy. Nie wiem. Lekarstwo na raka, woda w Afryce, dodanie rozumu kilku ludziom, którzy stoją u steru światowej włądzy. Miałbym kilka rzeczy."
Łukasz Kadziewicz [z cyklu „Tacy jesteśmy” dla Magazynu SET]

Rozdział 1: Głupi ma zawsze szczęście.
Po kilku godzinach pieszej wędrówki po niemal zupełnie pustych i opuszczonych ulicach zaczęłam coraz wyraźniej dostrzegać jakieś budynki. Dotrałam do niewielkiej mieściny, którą, jak się później okazało, był Bełchatów.
Musiałam przyznać, że było to naprawdę ładne miasto. Nie to żebym je zwiedzała. Bynajmniej. Nie miałam na to czasu, a przede wszystkim - nie miałam na to najmniejszej ochoty. Jednak wędrując po mieście, trudno było nie zauważyć unoszącego się wszędzie dziwnego, ale jakże intensywnego i przyjemnego zapachu jakiejś… tajemnicy.
W jedym z tutejszych sklepików kupiłam sobie gazetę codzienną i coś do jedzenia, czułam bowiem, że mój żołądek coraz donośniej daje o sobie znać.
Irytowało mnie tylko to, że ludzie wlepiali we mnie swoje ciekawskie oczy. Oczywiście, nie wyglądałam najlepiej. Ba! Jakby ktoś się uparł, to mógłby mnie zatrudnić w charakterze stracha na wróble na swoim polu, ale czy to od razu oznacza, że mogę być obiektem żartów wszystkich przechodniów? Wcale nie oczekiwałam pomocy, bo litość była ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowałam, ale tolerancja i wyrozumiałość, to nie są wielkie wymagania wobec nieznajomych? Poza tym, czy oni nie widzieli nigdy bezdomnej?
Bezdomnej?
To brzmi okropnie, pomyślałam, ale taka właśnie jest prawda.
Mam więc teraz dwa wyjścia - pozostawić wszystko bez zmian, czekając na cud, który, jak wiadomo, zdarzyć się nie może, i psioczyć w myślach na nieznajmego bruneta, który spowodował, że muszę w dalszym ciągu chodzić po tym okropnym świecie, albo zawalczyć raz jeszcze o samą siebie, co może i wydaje się być trudniejsze, ale jest jednocześnie bardziej perspektywiczne.
Kiedy więc dotarłam do pobliskiego parku, zajęłam jedną z ławek. Stała gdzieś na skraju, zdala od placu zabaw dla dzieci i wąskich uliczek, którymi przechadzali się piesi oraz jeździli rowerzyści. Nie chciałam na siebie zwracać zbytniej uwagi, dlatego to miejsce wydawało mi się idealnym.
Rzuciłam jedyną torbę, jaką miałam, obok siebie i przegryzając wolno kupionego przed chwilą croissanta, z uwagą przeglądałam gazetę. Co chwila jakaś kartka odlatywała, unoszona przez wiatr, jednak mnie to wcale nie przeszkadzało. Nie zamierzałam bowiem czytać najnowszych ploteczek z życia gwiazd, informacji o wydarzeniach sportowych czy doniesień społeczno-politycznych. Moją uwagę zwróciła jedna strona, na której znajdowały się ogłoszenia o pracę. Wiedziałam, że muszę znaleźć sobie jakieś zajęcie, ponieważ, co by kto nie mówił, pieniądze dają szczęście. No, a przynajmniej są niezbędne do zaspkojenia podstawowych potrzeb, takich jak, np. jedzenie.
Zasadniczo mój prosty plan nie miał wielu luk logicznych. Poza jedną.
Był idiotyczny.
Jak bowiem mogę zakładać, że ktoś da mi pracę? Teraz nawet mycie podłóg wymaga papierka, a ja przecież nie skończyłam szkoły. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrudni przecież dziewczyny, która kilka dni temu odbrała dowód, jest sama jak palec, nie ma mieszkania, nie ma się nawet w co ubrać. Na Boga, jest kompletnym zerem!
Żebym to ja posiadała jakieś kwalifikacje, pomyślałam. Imponującego CV to ja raczej nie miałam. Miałam za to niezwykle imponującą, wypełnioną po brzegi historię życia. Myślicie, że to wystarczy, by znaleźć jakąś pracę?
Jednak czy miałam coś do stracenia?
No właśnie, nic.
Musiałam szukać i to jak najszybciej się dało. Bowiem perspektywa noc pod gołym niebem nie napawała mnie optymizmem.
Oczywiście, mogłam zawsze postarać się odnaleźć babcię. Ale prawda jest taka, że ona może już nie żyje. A nawet, jeśli nie umarła, to z pewnością nie chce mnie widzieć. Więc już sama nie wiem, co jest gorsze - cierpieć z głodu i zimna, unosząc się honorem, czy może poprosić o pomoc osobę, która tytułuje się, jakże zaszczytnym mianem mojej babci, jednocześnie uznając swoją słabość.
Życie nauczyło mnie radzić sobie w każdej sytuacji, ale tym razem sprawa wyglądała zgła inaczej i dużo poważniej.
A przecież honorem i godnością się nie najem ani nie przykryję, gdy będzie mi zimno.
Praca dla mnie nie musiała być dobrze płatna, ale za to gwarantująca jakieś lokum, no i oczywiście niewymagająca skończenia pięciu fakultetów.
No to już po mnie, pomyślałam. Chociaż...
... głupi ma zawsze szczęście.
Ponieważ pogoda nieco się poprawiła, ściągnęłam z siebie bluzę, jaką miała na wierzchu, pozostając w fioletowej koszulce. Czułam się na tyle zmęczona i zgrzana po niedawnej ‘wycieczce’, że delikatny wiatr w ogóle mi nie przeszkadzał. Poza tym, na początek musiałam doprowadzić swój wygląd do porządku. Niestety, fakt, że pozbyłam się brudnej od błota bluzy, nie spowodował, że cała stałam się nagle czysta i pachnąca.
Jednocześnie słońce z upływem czasu obniżało się na horyzoncie, przechodząc z barwy żółtej w pomarańczową. Wodząc wzrokiem po niebie ze wschodu w kierunku zachodu, dostrzegałam, jak kolory płynnie zmieniają się z niebieskiego na granat. Pomyślałam, że fajnie byłoby móc teraz siedzieć na piasku w Zatoce Neapolitańskiej tylko po to, by zobaczyć, jak w miejscu zetknięcia się wody z wolną przestrzenią, barwy przybierają odcień ognistej czerwieni zmieszanej z fioletem oraz ostatnimi promieniami chowającego się słońca. Powoli dzień ustępował miejsca wieczorowi, a ja nadal tkwiłam w martwym punkcie.
Nie miałam już siły. Uciekałam przed czymś w poszukiwaniu sama nie wiedziałam, czego.
Czułam, że nie dam już rady wmawiać sobie, że wszytsko będzie w porządku, bo przecież nie będzie. Nie może być. Gdybym żyła w bajce, pewnie czekałabym teraz na swojego królewicza na białym koniu, który jednym pocałunkiem wybudzi mnie z tego okropnego snu.
Niestety, życie to nie bajka, a ja bynajmniej nie nadaję się na królewnę.
Odkładając gazetę na bok, przymknęłam oczy. Za wszelką cenę chciałam przypomineć sobie dawne lata, które choć nie wrócą, zawsze będą w moim sercu.
Uśmiech Mamy... Głos Taty... Nasze wspólne trzy lata i... piętnaście lat samotności.
Pamiętam, jak podczas jednej z nocy, spędzonej w domu dziecka, zapisałam na białej kartce moje marzenia:
1. Studiować w Anglii.
2. Zostać prawnikiem.
3. Wejść na Mount Everest.
4. Odnaleźć sprawcę śmierci Rodziców.
5. Zdobyć Mistrzostwo Olimpijskie (nieważne w jakiej dyscyplinie, byle tylko poczuć te niesamowite emocje).
6. Móc zwiedzać odległe kraje.
7. Prawdziwie pokochać.
8. Być szczęśliwą.
9. Sprawić, by ludzie byli lepsi.
10. Ocalić świat.
Już wtedy dobrze wiedziałam, że niektóre z dziesięciu punktów na zawsze pozostaną tylko zwykłymi pragnieniami, jednak zawsze lubiłam wyznaczać sobie cele, które chciałam chociaż spróbować zrealizować.
Byłam ambitna, powtórzyłam w duchu.
Więc co sie ze mną teraz stało? Dlaczego chcę się poddać?
Otworzyłam powieki i zamrugałam kilka razy. Przeszył mnie bowiem jakiś dziwny dreszcz. Obejrzałam się dookoła, lecz zdałam sobie sprawę, że wciąż jest sama i przez najbliższych kilka minut tak pozostanie. Choć to pewnie tylko odgłosy jeżdżących samochodów oraz szelest pobliskich drzew, ja miałam wrażenie, jakby ktoś stał za mną i trzymał dłoń na moim ramieniu.
Nigdy nikomu o tym nie mówiłam, ale często czułam, że Rodzice są obok, że mnie wspierają i pilnują, że nie pozwolą zrobić mi krzywdy.
To głupie, wiem. Ale czy nie każdy z nas ma jakieś swoje dziwactwa?
A propos dziwactw, to jak zwykle musiało wydarzyć się coś, co totalnie mnie zaskoczyło.
- Pobawisz się ze mną? - usłyszałam nagle jakiś cichutki głos. Kiedy odwróciłam twarz w stronę, z której on dobiegał, moim oczom ukazał się mały, aczkolwiek bardzo uroczy chłopiec. Mógł mieć jakieś 9 lat.
- Słucham? - zapytałam zdumiona, widząc, że młody lokuje się wygodnie na ławce obok mnie.
- Zapytałem, czy pobawisz się ze mną? - powtórzy wolno i dobitnie, posyłając mi przy tym wesołe spojrzenie.
Nie odpowiedziałam na jego pytanie, bo na kilometr było czuć, że coś tutaj jest nie tak.
- Przyszedłeś tu sam? - zdziwiłam się.
- Tak - odparł otwarcie.
- A gdzie są twoi rodzice?
- W pracy - chłopiec dzielnie udzielał rzeczowych odpowiedzi.
- Oj, wydaje mi się, że coś kręcisz - starałam się brzmieć groźnie. Efekt był raczej komiczny, ale brnęłam w to dalej - Jest już wieczór. Nie sądzę, żebyś mógł chodzić po parku bez żadnej opieki.
- A dlaczego ty możesz?
- Ej, młody, to ja tu zadaję pytania - tak, teraz zabrzmiałam dość surowo - Więc lepiej powiedz, z kim tutaj przyszedłeś?
- Z nianią, ale jej uciekłem - wyczułam w głosie mojego rozmówcy jakiś rodzaj samouwielbienia za ten czyn.
- Dlaczego to zrobiłeś? - starałam się jakoś ukryć uśmiech, który mimowolnie cisnął mi się na usta. Czułam bowiem, że rozmowa z tym chłopcem poprawia mi humor.
- Bo ona jest stara i nie pozwala mi biegać - jego argumenty były całkiem logiczne i sensowne, ale niestety, mógł nimi zaimponować ewentualnie w piaskownicy.
- Posłuchaj mnie, zrobimy tak: poszukamy razem twojej opiekunki, a potem wrócisz z nią do domu. W porządku? - mówiłam wolno i wyraźnie, a mały, zadarłszy głowę, wlepił we mnie swoje błękitne oczy i wydawał się słuchać uważnie.
- Odprowadzisz mnie do domu? - jego pytanie świadczyło jednak o tym, że wcale mnie nie słuchał.
Westchnęłam ciężko. Nie miałam bowiem najmniejszej ochoty niańczyć teraz jakieś obce dziecko.
Po chwili jednak coś zaświtało w mojej głowie.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - przedstawiłam swoje obawy, ale chyba chciałam przekonać do tego samą siebie, a nie tego małego brzdąca, który nie odrywał ode mnie swojego przenikliwego wzroku.
Jestem okropna, pomyślałam, ale przecież to jest moja szansa. Jeżeli zaprowadzę chłopaka do domu, może dostanę w zamian coś w rodzaju znaleźnego, a przynajmniej będę miała jakieś przyjazne dusze po swojej stronie.
- Jak masz na imię? - zapytałam, podnosząc się z ławki.
- Kuba - mały zeskoczył z ławeczki zaraz za mną.
Wzięłam torbę, przerzuciłam ją sobie przez ramię i wyciągnęłam rękę do mojego, jakby na to nie patrzeć, nowego kolegi.
- Powiesz mi, gdzie mieszkasz? Odprowadzę cię do domu - oznajmiłam.
Kuba kiwnął twierdząco głową, a następnie bez wahania podał mi swoją dłoń.
Był tak łatwowierny.
Ale przecież ja chciałam mu tylko pomóc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz